Giichi wpatrywało się w półksiężyc.
Oddychało lekko,
spokojnie, nie robiąc nic więcej. Nie bało się Hueco Mundo, bo przecież nie
było czego – wieczną nocą czuło się jak w domu, a cichy szmer piasku daleko,
daleko, w oddali tylko je odprężał.
Giichi lubiło
tak leżeć.
Na chłodnej
ziemi. Z jedną ręką pod głową, drugą w kościstych palcach obracając krótkie
pióro zakończone stalówką. Wprawdzie nie pisało nim po papierze, lecz nie
musiało; wierzyło, że to, co dostało istnienie, istniało dla czegoś. A
największą wartością były słowa.
Giichi kochało
pisać.
Wszystko miało
dlań swój czas, a więc swój czas miało też poznanie i papieru, i dnia, i
hałasu. Giichi czekało tylko, by komuś napisać, rozświetlić mrok i dać słowo.
Czekało, bo nie musiało nic więcej – Kraina Wiecznej Nocy nie poganiała i nie
przymuszała, każdy byt snuł się własnym tempem i na warunkach niczyich.
Giichi było
szczęśliwe.
***
Ulquiorra
powstał z martwych biały.
Nie pamiętał
swojej przeszłości i pod tym względem nie był wcale wyjątkowy. Inni Puści nie
dali jednak mu się poznać, choć różnił się od nich tylko barwą skóry na
kościach i uzdolnieniem.
Ulqiorze pisane
były czyny wielkie.
Wiedział o tym
on sam, choć wzruszał ramionami – wtedy liczyło się tyle co strach, co ból. Co
cierpienie. Nie rozumiał, dlaczego wyzywali go innym; jakie błędy popełnił
za życia, że musiał płacić za nie tułaczką? Ziemie jałowe sieroco go nosiły;
Hueco Mundo dawało schronienie.
Ulquiorra czuł
się samotny.
Wpierw biegnąc
pustynią donikąd – byle przed siebie, najdalej – łkał sam. Nikogo nie było; nie
szukał… Szyderców zostawił w tyle. I tylko półksiężyc nad głową, i
pustka.
Ulquiorra
poznał Giichi za późno.
Ono nie zdążyło
mu pomóc.