– Urahara-dono – rzekł
grzecznie Tessai, czekając. Wczesne słońce grzało mu w plecy.
Cztery
wypełnione po brzegi kartony nie były dla niego ciężkie; trzymał je jeden na
drugim, a razem sięgały aż za jego głowę. Tessai Tsukabishi wcale nie należał
do najniższych. Wręcz przeciwnie.
Ludzie
mijający ciężarówkę przy podjeździe patrzyli na niego zdziwieni. Ktoś się
wprowadza? Do tej ruiny? Tu, to chyba tylko zakład pogrzebowy… Tessai słyszał
ich szepty. Ignorował je.
Tymczasem
Kisuke Urahara stał przed nim w przejściu piętrowego sklepiku, a chłodny podmuch
przeciągu lekko rozwiewał mu oliwkowy płaszcz. Kisuke drapał się po dwudniowym
zaroście, drugą ręką opierał o laskę i patrzył z dumą przed siebie.
–
Tessai-san, co myślisz?
–
Myślę, że będzie dobrze, Urahara-dono.
–
Czy widzisz już te półki i półeczki? Tam, na górze – wskazał palcem starą
drewnianą meblościankę – słoik z „Cuksami wzmocnionego Reiatsu”. Żeby za łatwo
go nie dosięgnąć, a tam… – zjechał palcem niżej – skrzynia z gigai. – Zasępił
się. Uniósł laskę na wysokość ramion, skierował ją na plakat ciemnoskórej
modelki; zmrużył oko, jakby celował. – Tam schowamy to. W sejfie, oczywiście –
dodał szeptem.
Tessai
kiwnął głową; Kisuke dostrzegł to ledwie kątem oka. Naraz machnął laską i
spojrzał na niego zdziwiony, dziobiąc go w pierś.
–
Dlaczego jeszcze tak stoisz? No już-już, ruchy...!
Tessai
ani drgnął, dopóki Urahara nie odsunął się. Uśmiechnięty obserwował, jak
wielki, barczysty mężczyzna podnosi jeden karton, potem drugi, i odkłada je pod
ścianę. Gdy wrócił do drzwi i znów mijał Kisuke, razem, obok siebie wyglądali
przez chwilę jak Jōmon Sugi* i, ot, oliwkowy krzak.
Jōmon
Sugi z czarnym, zawijanym wąsem i krzak oliwki w kapeluszu i sandałach.
–
Dalej, Tessai-san! Jeszcze tylko dwadzieścia dziewięć kartonów i jesteśmy w
domu.
Tsukabishi
nie odpowiedział.
Urahara
podziwiał jego oddanie, chociaż bez przesady, by się nad tym teraz
rozwodzić.
Urahara
Kisuke miał już swój plan.
***
Zaplecze
okazało się dość… niewielkie. Zdecydowanie zbyt małe, by prowadzić w nim
mniejsze badania, a co dopiero by postawić centrum laboratorium i salę
treningową. Na środku pokoiku leżała ciężka klapa. Wystarczyło, by Urahara na
nią spojrzał, a Tessai już do niej podszedł i, napinając barki, szarpnął ją ze
zgrzytem, aż zadrżał cały parkiet. Gdy mężczyzna się podniósł, poprawił okulary
na nosie. Kisuke ruszył po drabince pierwszy.
Ciemno.
Chłodno.
Tessai
zszedł drugi. Wyprostował się i wyciągnął przed siebie ręce.
–
Hadō trzydzieści jeden. Shakkahō – powiedział powoli, a między dłońmi rozbłysła
mu czerwona kula.
Światło
objęło pomieszczenie, które okazało się jeszcze mniejsze od zaplecza; pełne
pajęczyn i starych pustych skrzyń. Rowerowa rama, suszarka na pranie, kilka
wiaderek. Nic ciekawego. I gdzie tu niby pomieścić cały sprzęt?
Tessai
czekał. Urahara-dono na pewno miał już kilka pomysłów, jak rozwiązać ten
problem, zresztą jego uśmiech mógłby dobitnie o tym świadczyć. Choć z drugiej
strony Tessai wiedział też, że uśmiech w przypadku kapelusznika nie znaczył
właściwie nic szczególnego. Mógł kryć wszystko i nic. Tsukabishi stracił
więc pewność w pomysł, lecz nie stracił pewności w siłę.
Kisuke
jak na zawołanie stanął na środku i oparł laskę o grunt.
– Potrzebujemy
tego miejsca – wymamrotał pod nosem. – Dokładnie takiego, jakie stworzyliśmy w
Społeczności, z Yoruichi-san. Tylko większego. – Wziął oddech. – I może bez
gorących źródeł tym razem.
Nie
liczył na żadną odpowiedź. Liczyły się tylko fakty, a teraz faktycznie odczuwał
tylko jedną potrzebę.
Zamaszyście
podniósł laskę i znów stuknął nią o parkiet. I jeszcze raz.
I
jeszcze.
–
Przebudź się, Benihime! – krzyknął, a laska natychmiast przybrała kształt
jednoręcznego miecza o biało-czarnym ostrzu. Rękojeść nie przypominała już
laski z delikatnymi, czarnymi zdobieniami i ze zwisającym, czerwonym frędzlem.
– Kwil, Szkarłatna Księżniczko! – kolejna komenda.
Shikai
usłuchał i rozbłysnął złocistą poświatą. Tak silną, że zdmuchnęła kulę z dłoni
Tsukabishiego, który natychmiast opuścił ręce. Urahara stuknął ostatni raz w
podłogę, a ta wpierw mocno pękła. Odskoczył, gdy rozpadła się pod nim, tworząc
głęboki, wąski słup pustki. Energia miecza ubiła ziemię, robiąc przestrzeni
miejsce. Wciąż biła z niej złota aura, choć Benihime znów stała się laską.
Tsukabishi
podszedł i nachylił się nad dołem; razem z Kisuke spojrzeli w rażącą światłem
otchłań.
–
No, Tessai-san, całkiem sporo roboty przed nami.
Już
miał coś odpowiedzieć, ale spoważniał jeszcze bardziej niż zwykle. Zmarszczył
brwi, zerknął na drabinę i potem dalej wyżej – na klapę. Z góry przyglądały mu
się dwie dziecięce, mocno zdziwione twarzyczki.
–
Tessai-san, jak to? Nie zamknąłeś sklepu?
Obaj
z Kisuke spojrzeli po sobie i spoglądali tak długo, dopóki Urahara nie rzucił
się w stronę drabiny.
–
Tam przecież zostały cuksy!!
***
Patrzył
na dwie twarzyczki. Jedną czerwonowłosą i piegowatą, chłopięcą, a drugą –
dziewczęcą, z dużymi oczami i włosami upiętymi w kucyki sterczące jak dwie
czarne fontanny. Obie twarzyczki wciąż się dziwiły, lecz nie drżały już.
–
Co tu robicie, smyki? – zapytał Urahara, celując w ich stronę laską. Raz w
niego, raz w nią.
Siedzieli
grzecznie. Ona spuściła wzrok, a on – nie, tylko zmarszczył czoło i nos, aż w
końcu się po nim podrapał. Aż kichnął.
– Mowę
wam odjęło czy macie tak od zawsze? – dodał Kisuke, kucając naprzeciw.
Siedzieli
na długiej poduszce wzdłuż ściany, gdzie wkrótce miała stanąć lada. Milczeli.
Urahara machnął na nich ręką i wstał, po czym podszedł do wysokiej
meblościanki, stanął na najniższej szafce, by sięgnąć słoika pod sufitem. Tylko
spojrzał – nie musiał nic więcej. Wydał z siebie jęk, po czym zeskoczył z
głośnym stukiem.
–
Ubyło! Coś macie na swoją obronę?
–
Tak! – Chłopiec wstał i tupnął. Spojrzał Kisuke prosto w oczy, jeszcze bardziej
marszcząc czoło. Machnął ręką na kij baseballowy przy drzwiach. – Graliśmy
i piłka nam wpadła. Czy okej zostawiać otwarte drzwi i słodycze, a potem dziwić
się, że zniknęły? Nie-o-kej! – powiedział, tupiąc znów z każdą sylabą. – A w
ogóle to były gorzkie! – Pokazał język.
Tessai
stał w kącie poważny, z rękoma założonymi na piersi.
–
Ma rację, Urahara-dono. – Poprawił okulary.
Kisuke
odwrócił się do niego.
–
Taaak? Hooo...
–
To moja wina, przepraszam. Czy coś im będzie dolegać?
Kapelusznik
zrobił spory krok i stanął przy dzieciach. Złapał dziewczynkę za ramię i
pociągnął ją w górę; spojrzała na niego nieśmiało, czerwieniąc się, lecz wciąż
tylko milczała. Odłożył ją, po czym skierował chłopca tak, by stanął do niej plecami.
Zlustrował tę dwójkę z góry na dół, obszedł, przeskakując poduszkę i głośno
klupiąc drewnianymi sandałami. Zajrzał dzieciom w uszy i kazał zrobić długie
„aaa”. Oboje wysunęli języki.
–
Hmm, trudno powiedzieć, Tessai-san. Czy czujecie się inaczej niż zwykle?
Zgodnie
pokręcili głowami.
–
Koniecznie dajcie znać, gdy zaczniecie widzieć zmarłych. A teraz no już,
raz-raz, piszemy umowę o dzieło czy zlecenie?
***
Półksiężyc
świecił nieprzerwanie, pustynny piach delikatnie unosił się na wietrze. Dla
Giichi było to dość przyjemne; uśmiechało się, leżakując jak zwykle. Dłonią
wystającą spod głowy, na której się opierało, głaskało sobie szczękę, czasem
pukało w kość, która szczelnie ją okalała; Giichi wygrywało na niej melodię
wymyśloną na poczekaniu, stopą tupiąc w rytmie o ziemię i rozdmuchując piach.
Nagle
przestało.
Podniosło
się i wsłuchało w otchłań daleko, daleko przed sobą. Moc, którą wyczuło, była
niebosiężna. Reiatsu – duchowa energia – tak silne, że ot byle pustego
zwaliłoby z nóg.
Giichi
jednak trzymało się prosto jak trzcina. Lata minęły, odkąd nie było już zwykłym
pustym czy adjuchasem, a Vasto Lorde – choć niskim, to sprawnym i krzepkim. Proste
włosy do ramion związane miało szmaragdową wstążką w kitkę, by nie wpadały do
ust pod wpływem wiatru.
Moc
zbliżała się o krok, o dwa, o trzy. Giichi z ciekawości rozejrzało się, czuło
ją każdą najmniejszą kostką. Pod jej naporem ziemia zdawała się aż drżeć. Moc
była też strasznie szybka – Giichi nie widziało jeszcze, by ktoś tę część pustyni
kiedykolwiek przemierzał tak prędko. Nawet nie spostrzegło, gdy coś przebiegło tuż
obok. Dopiero po chwili zerwało się i dogoniło moc. Chwilę biegł wraz z nią ramię
w ramię, ono i… on. Inny jakiś. Taki obcy… Giichi przyjrzało mu się ciekawsko. Nie,
już nie adjuchasowi. Vasto Lorde, lecz ciągle młodemu. Mknął niby nietoperz
albo duch, bieluśki i przeraźliwie wątły, z wykrotem wielkości pięści między
piersiami.
Giichi
przyspieszyło i zaszło mu drogę. Wstrzymało oddech, gdy obaj się zatrzymali.
Stali
tak chwilę, mierzyli się wzrokiem, on – okiem jakby… wystraszonym. Kraina
Wiecznej Nocy wydawała się zatrzymać na chwilę, choć czas nigdy specjalnie
jakoś tu nie pędził. To było dziwne. Giichi czuło się dziwnie, jednak zapewne tak
samo czuł się i on.
– Ty
się… boisz? – zapytało, szczerze zaskoczone. Po chwili wyciągnęło powoli dłoń. – Nie jesteś
już byle pustym, nie musisz się bać. Dlaczego nie stłuczesz tej maski?
Giichi
wpierw nie rozpoznało swego głosu. Tak długo milczało w samotni, że ton wydawał
się za wysoki, zbyt drażniący słuch. Tymczasem obcy pokręcił nań głową, wciąż
szczelnie zamkniętą w czaszce, z której wystawały tylko dwa długie, cienkie
rogi. Znalazły się też wyrwy na oczy, lecz na usta takowych zabrakło.
Obcy
nie mówił.
Giichi
zrobiło jeszcze mały krok. Ostrożnie i delikatnie wysunęło dłoń bliżej, prawie
pomuskało palcami policzek; obcy odsunął się szybko. Odwrócił się. Uciekł.
I
tyle widziało go wtedy Giichi.
Wiedziało
jednak, że nie był to ostatni raz.
***
Do
niej należało zamiatanie, do niego – układanie rzeczy na półkach pod czujnym
okiem Tsukibashiego. Urahara w tym czasie nie robił nic, a przynajmniej na to
mogło wyglądać – siedział na parkiecie pod ścianą, a oczy przysłaniał mu
kapelusz.
„Od
kapitana do sklepikarza” – taki mogłaby mieć tytuł. Czy gdyby ktoś ją wydał i
dotarłaby do Społeczności, uwierzyliby, że to Aizen? Że nie ja, nie ona, nie
Tessai-san czy Hirako… Yamamoto-san i Rado Czterdziestu Sześciu, nie
popisaliście się tym wyrokiem. Jeśli będziecie wciąż tak głusi i ślepi,
Społeczność upadnie jeszcze w tym ćwierćwieczu.
Zgarbił
się i mocniej nasunął kapelusz na oczy.
Jaki
będzie twój kolejny ruch, Aizen-sama? Kogo następnego się pozbędziesz? Kogo
usuniesz na Ziemię? Kogo jeszcze zrzucisz ze szczebelka, z… –
zasępił się i parsknął, zwracając na siebie uwagę – …tronu?
Nagle
wstał i wyprostowawszy się, minął młodego Jintę, który zrzucił sobie pod nogi
puszkę z lizakami. Rozsypały się, a Urahara schylił się po jednego.
–
Ej! – krzyknął chłopiec. Nadął policzki, by nabrać siły. – Patrz, jak łazisz
czasem!
Urahara
poczochrał mu włosy i minął go bez słowa. Podszedł do Tsukibashiego, który
właśnie darł na części kolejny pusty karton. Przerwał, gdy usłyszał:
–
Potrzebujemy łącznika.
–
Do Społeczności Dusz? – zapytał cicho, delikatnie się schylając.
Gdy
Kisuke poprawił kapelusz, Tessai pierwszy raz zobaczył w tych zielonych oczach
aż taką stateczność.
–
Do Hueco Mundo, przyjacielu.
________________________________________________
*Jōmon Sugi to największe i najstarsze drzewo w Japonii
"Lata minęły[przecinek] odkąd nie było już zwykłym Pustym"
OdpowiedzUsuńPrawie w ogóle nie pamiętam postaci, bo oglądałam Bleacha wieki temu i tylko część odcinków (nie mogłam, jak ratowali Rukię przez 50 odcinków, ominęłam 10 odcinków, a oni nadal ją ratowali xD). Ale będę czytać, o.
No to Uraharę i Yoruichi powinnaś kojarzyć, reszty nie znasz na pewno, bo Espada to dopiero odcinek 113 i wzwyż. Możesz sobie spróbować odświeżyć temat 206-212, jeśli nie szkoda ci czasu i nerwów na słabą kreskę, by czytać tru ficzka bez planu.
UsuńA wiesz, co się dzieje, jak się pisze bez planu.
Reklamacji za zmarnowany czas nie uwzględniam!