o szaleńcu, który stał się naprawdę samotny
Przeciągnęła się na dachu i zamruczała. Słońce powoli
zaczęło nagrzewać blachę, która ocieplała przyjemnie; Yoruichi otworzyła wpierw
jedno oko, zaraz drugie. Przydałoby się śniadanie, jednak – w przeciwieństwie
do Kisuke – Kapitan 2. Oddziału nie zorganizowała sobie jeszcze życia w
Karakurze.
Ten to miał dobrze.
Właściwie… była Kapitan 2. Oddziału – sprecyzowała po
chwili. Skrzywiła się, lecz zaraz w jej oku jakby coś błysło. Chyba czas
najwyższy po prostu przestać tak o sobie myśleć.
Z delikatnym uśmiechem lekko wygramoliła się z dachu, zanim
jeszcze w dole, na ulicy, zaczęli pojawiać się ludzie. Postanowiła, że prysznic
weźmie w sklepie, gdy tylko tam wróci; wpierw zeszła po stalowej drabince na
poddasze. Potem na czwarte piętro, trzecie i w końcu drugie.
Nie przerażała jej cisza w pustostanie. Oznaczać mogła
jedynie tyle, że Hirako, Hiyori, Lisa i cała reszta jeszcze się nie
wybudzili. Yoruichi ani na sekundę nie przestawała wierzyć, że prędzej czy
później to nastąpi. Chciałaby być wtedy przy nich.
Skręciła w prawo, wyjrzała delikatnie zza winkla, wciąż się
uśmiechając. Jednak natychmiast zrzedła jej mina, oczy nieznacznie rozszerzyły
się, a płuca wstrzymały oddech.
Hirako, Hiyori, Lisa i cała reszta zniknęli.
***
Tsukabishi nie budził Kisuke, choć wiedział, że ten obiecał
pomóc mu dziś przy towarze. Wstępne zaopatrywanie sklepu, by mógł funkcjonować
także wśród ludzi, a nie tylko dla stacjonujących w okręgu Karakury Shinigami,
było zajęciem o tyle czasochłonnym, o ile bytów pracowało nad tym mniej. Tessai
wprawdzie mógł liczyć na młodego Hanakari Jintę i jego przyjaciółkę Ururu,
jednak nie chciał tego robić, mimo że dzieci, odkąd rozpoczęły pracę, zaczęły
zachowywać się nad wyraz niepokojąco. Przede wszystkim przybyło im tężyzny i
szybkości, a Ururu nawet cięższe kartony potrafiła ułożyć w sporą wieżę za
sklepem. Robiła to, zawisając na moment w powietrzu, choć zdawała się sama tego
nie dostrzegać. Młody Hanakari natomiast, widząc to z boku, próbował tego
samego. Wychodziło mu w większym bądź mniejszym stopniu.
Lecz wychodziło.
Tsukabishi nie ukrywał jednak, że naprawdę przydałby mu się
Kisuke. Wiedział, że powinien przypomnieć mu o obietnicy pomocy chociażby
dlatego, by Urahara-dono kiedyś mógł mu za to podziękować. Lub po prostu poczuć
się lepiej i zrobić coś pożytecznego. Z drugiej strony Tsukabishi bardzo nie
chciał mu przeszkadzać. Nocą słyszał, że Urahara-dono źle śpi, raczej krząta
się po pokoju i czasem nawet mówi do siebie. Tsukabishi nie wiedział, co
dokładnie, ale same stłumione zza ściany dźwięki wystarczyły, by wywnioskować,
co Kisuke robił teraz, za dnia. Brakiem wychowania byłoby go wyrywać ze
snu.
Przecierając blat przed otwarciem sklepu, Tessai spojrzał
przez okno. Uśmiechnął się pod wąsem, gdy w oddali zobaczył zbliżającą się
Yoruichi. Zmrużył oczy, by uchwycić jej skok i udało mu się jak nigdy. Zanim
zdążył się za to pochwalić, Yoruichi już waliła pięścią w drzwi, a zanim zdążył
do nich podejść – młoda Shihōin przycisnęła dłonie do szyby i wsunęła między
nie głowę. Zrobiła krok w tył dopiero, gdy cień Tsukabishiego pojawił się na
drzwiach.
Tessai przekręcił zamek. Jeszcze dobrze ich nie otworzył i
się nie odsunął, a Yoruichi wpadła do środka.
– Nie ma ich!
– Hoo… – Zmarszczył czoło i podrapał się po policzku.
Odwrócił się na pięcie, by ruszyć po schodach, ale zaraz poczuł na ramieniu
dłoń.
– Nie.
Już nie postąpił kroku.
– Lecz Yoruichi-san… – Właściwie ze wszystkich akurat jej
nie podejrzewał najmocniej, że w stanie problemu o tak dużej skali to ona
(nawet bardziej niż on!) nie będzie chciała budzić Kisuke. – W trójkę
znajdziemy ich szybciej.
– Poradzimy sobie. I tak już za bardzo się wini.
A gdy Tsukabishi przytaknął skinieniem głowy, dodała:
– I pewnie znów wpadłby na coś głupiego.
***
Kisuke dostrzegł przez szybę w swoim pokoju, że Tsukabishi i
Yoruichi gdzieś wyszli i dopiero wtedy zszedł na parter. Jincie i Ururu kazał
zamknąć sklep całkowicie, no, przynajmniej na cały dzień. Spod lady w części
kuchennej wysunął niepełną skrzynkę sake, zabrał kilka sztuk, wyznaczając
kierunek na zaplecze.
Potrzebował przestrzeni. Wiedział o tym, więc nieporadnie
zszedł po drabinie do hali treningowej, z butelkami pod pachą. Zrobił jeszcze
parę rund góra-dół, drabina a schody na piętro, zabierając ze swojego pokoju
kilka koców i poduszkę, Benihime, aż wreszcie Hōgyoku. Leżało na łóżku,
połyskując nęcąco.
Zanim je podniósł, przełknął ślinę. Wziął je w dłonie
ostrożnie – z należytym szacunkiem, ale i biorąc pod uwagę swoją ogólną
tendencję do nieuwagi. Nie, nie mógł sobie teraz na nią pozwolić. Ostatni raz
zszedł po schodach na parter, a stukot sandałów roznosił się echem po domu. Na
drabinie prowadzącej do podziemia też pobrzmiewało, w wąskim, długim zejściu
odbijając się od ścian znacznie mocniej.
Niebezpośrednio pod zejściem, ale nieco dalej, za skałami,
Kisuke rozłożył składany stół. Na nim – koce i poduszkę, a na niej – sferyczną
kulę. Spojrzał na wszystko, wcale nie odczuwając zmęczenia; podekscytowanie
widoczne w błyszczących na widok kryształu oczach zdradzało wszystko aż nazbyt
jednoznacznie.
Kisuke odetchnął kilka razy głęboko. Sięgnął po jedną z
butelek i, już nad niczym się nie zastanawiając, drżącymi palcami odkręcił ją i
pociągnął sążniście. Odsunął butelkę od ust, a po namyśle wziął jeszcze jeden
łyk. Dopiero wtedy odstawił szkło pod stół, kręcąc nim w piasku, by się nie
przewróciło. Powoli rozwiązał pas i uchylił ciemnozielone kimono na piersi.
Lodowate palce wywołały nieprzyjemny dreszcz; Kisuke spojrzał na nie, klasnął i
potarł dłońmi. Zamknął oczy i wstrzymał dech.
– Jikanteishi – szepnął.
Zakazane Kidō poznał dzięki Tsukabishiemu, ten jednak nigdy
nie inkantował, mała więc szansa, by Kisuke teraz się udało; warto było jednak
spróbować. Zielone światło pomiędzy palcami zebrało się powoli w szmaragdowym
sześciokącie, Urahara rozsunął palce, by je powiększyć, wypuścić, jednak po
chwili znikło. Czas się nie zatrzymał.
No i trudno. Przecież i tak nadal istniała szansa, że nikt
nie zdoła mu przerwać, prawda? Byłoby to nad wyraz niebezpieczne. Gdyby
Yoruichi-san wpadła tu w szale i zabrała Hōgyoku w połowie transmisji, kto wie,
co by się stało…?
Kisuke tego nie wiedział i wcale nie chciał się o tym
przekonywać. Przestał gdybać i zabrał się do roboty.
Usiadł na stole, a kulę delikatnie ułożył na dłoni.
Połyskiwała w niej setka dusz, dokładnie tak samo jak zawsze. Urahara położył
się na poduszce, a Hōgyoku – na sercu. Było idealne, przyjemnie ciepłe, wręcz
pieszczotliwe… Przytrzymywał je, oddychając miarowo. Zamknął oczy. Musiał się
wyciszyć.
A jak się nie uda…?
Ach, bzdura, czego innego miałby się spodziewać. Nie był
wcale głupi; przecież nie zrobiłby sobie krzywdy. Wręcz przeciwnie – to właśnie
instynkt przetrwania pozwalał podejmować najtrudniejsze, nieraz skrajne
decyzje. Wszystko, aby przetrwać.
Albo by stać się silniejszym.
Kisuke wierzył, że każdy w obliczu największego zagrożenia
wiele mógł poświęcić dla swojego życia. A jeśli kogoś w tym życiu bardzo się
skrzywdziło – to i dało się działać dla niego. Czy ci, których skrzywdził,
zasłużyli na poświęcenie z jego strony? Nad odpowiedzią nie zawahał się ani
przez moment.
– Ciii… – zaświszczał przez przymknięte usta.
A więc zrobi to! Dawno postanowione. Ale przecież też trochę
dla siebie, zresztą kogo próbował oszukać. Będzie mógł jakoś przetrwać w
Karakurze, a reiatsu Shinigami może nie zaniknie tak szybko… Może nie zaniknie
wcale? Kisuke zdało się, że Hōgyoku na tę myśl zaczęło ogrzewać go nieco
mocniej. Poza tym przecież Hirako i reszta mogliby stanowić pewne zagrożenie,
tak? W najgorszym wypadku ktoś musiałby ich okiełznać. Shinigami po
hollowfikacji, na przykład, pewien swoich mocy.
Uda się.
Taki Shinigami, który też przyjmie Hōgyoku zupełnie
świadomie. Nie – nieprzytomny i umierający, ale w pełni życia. No więc wpuści
światło dusz do siebie i zniszczy tę żałosną granicę dzielącą dwie istoty
duchowe, dwa światy. Zespoli Shinigami i pustych. Społeczność Dusz i Krainę
Wiecznej Nocy. A może właśnie wtedy będzie mógł wejść do Hueco Mundo jak do
domu…?
Brzmi jak plan.
Ciepłe Hōgyoku nie ciążyło Kisuke. Grzało pewnie na te
wszystkie ciepłe sercu myśli, które same garnęły się na tapet.
Gdyby kula okazała się kluczem do Hueco Mundo, Kisuke mógłby
tam wejść i odpłacić Aizenowi za wszystko. Nie tylko za to, co zrobił z Hirako,
ale też za wygnanie, zszargane nerwy, zniszczoną reputację, żal Yoruichi i
wszystkie wstrzymane eksperymenty, plany, które trzeba było porzucić. Mógłby
zmieść tego parszywca jednym skinieniem Benihime! Złapać go w Sajō Sabaku albo
w Gochūtekkan, a później katować Kidō zaklęcie po zaklęciu… Urahara zamknął
oczy, delikatnie się uśmiechnął, mocniej przycisnąwszy Hōgyoku do nagiej
piersi. Tak!! Wykończyłby Aizena Trzema Utworami Wzbronienia, dźgając szpilami
jak shikai Kuchiki Byakuyi, tylko mocniej.
O setki szpil mocniej.
To działa, już działa! Cii... Ciii...
Och, Aizen… Chyba nie myślałeś, głupcze, że kiedykolwiek
ci się upiecze? Jeśli jako pół-Pusty będę tylko mógł otwierać gargantę…
…przyjdę tam i cię zabiję.
Zabiję!
– Zabi…aaach!! – Kisuke krzyknął, gdy poczuł w piersi ostry
ból.
Instynktownie otworzył oczy i spojrzał na Hōgyoku, by
zobaczyć, jak razi jasnym światłem; wszczepiało się, powoli wsiąkając w skórę.
Parzyło jak rozżarzony węgiel, a palenie to z każdym calem rosło niebotycznie.
Nie dało się wytrzymać! Jak przetrwać? Co się z nim działo?!!
Kisuke zacisnął zęby, omal nie przegryzłszy języka, złapał
za kulę dusz i szarpnął nieudanie. Wił się, unosząc plecy, a Hōgyoku przypierało
coraz głębiej i goręcej. W krzyku Urahara zacisnął palce na krawędzi stołu.
Wierzgał co sił, zanosząc się płaczem; zawodził, a z oczu pociekły mu łzy. Nogą
strącił butelkę.
Zabiję…
Zabije… mnie – przeszło mu przez myśl, a strach
pogorszył drżenie i na moment odebrał dech. Kisuke czuł, że wprawdzie serce ma
na miejscu, a jednak to samo biło teraz gdzieś w przełyku. Bolało, tak kurewsko
bolało!
Ostatkiem sił spróbował otworzyć oczy i zawiesić wzrok na
jasnej imitacji nieba. Choć Hōgyoku rwało jego ciałem w spazmatycznym dygocie,
podświadomość kazała mu nie tracić przytomności. Walczył o nią, kłócąc się sam
ze sobą, całą siłę wkładając w to, by się temu nie poddać. Oddech powrócił do
niego tak prędko, że Urahara aż się zakrztusił, a serce zaczęło walić jak
młotem; Hōgyoku wnikło już w połowie. Kisuke mocno wychylił się i sięgnął ręką
po butelkę. Stłukł ją o krawędź stołu, a odór sake uniósł się w powietrzu.
Urahara z całej siły wbił szpikulec tuż przy kuli, podważył ją, drąc się
jeszcze głośniej. Czuł, jakby wyrywał serce, to kłóciło się z nim, nie chciało
wyjść, a setki dusz wnikały w niego siłą, błyszcząc złotym blaskiem.
Część Kisuke kąpała się w tym blasku; część – nie chciała
więcej.
Już żadnej mocy, już dość, dość, nie chcę jej, nie chcę!
– Proszę!!
Wysunął ostrą końcówkę i ciął sferyczną kulę tak, jak
wystawała. Blask zmalał, aż w końcu zniknął zupełnie, a połowa Hōgyoku w
ręce Kisuke jakby zaszła mgłą. Spojrzał na jego resztkę i dostrzegł, że liczba
dusz w środku naprawdę się zmniejszyła. To nie był sen, miał je w sobie, a
jednak nie czuł się wcale inaczej...
Wcale nie jesteś wyjątkowy.
Przerażony cisnął półkulą gdzieś przed siebie, rozbiegany
wzrok skierował na pierś. Reszta kamienia wniknęła już w ciało, a to zasklepiło
się prawie całe, poza broczącym krwią nacięciem. Nie było, na szczęście,
głębokie.
Kisuke odetchnął ni to z ulgą, ni to z rozżaleniem.
Roztrzęsiony leżał tak dłuższą chwilę, miarkując oddech do przynajmniej znośnie
szybkiego. Nadal drżąc, otarł pot z czoła i zaraz coś szarpnęło nim w dół, w
konwulsjach. Zwymiotował na piach.
Jeszcze się dobrze nie podniósł, żółć wciąż zalewała mu
usta, gdy w końcu to do niego dotarło. Rzyganie było tak nowe jak uczucie
chorobliwego zmęczenia, jak i paniczny strach o przetrwanie, jak desperacja w
czynach i w końcu proszenie o to, czego wcale się nie chciało, byleby żyć. To
wszystko było tak…
…ludzkie.
Na tę myśl Kisuke jeszcze bardziej zbladł. Spojrzał to na
swoje dłonie, to na leżącą nieopodal na kocu Benihime. Wyciągnął je po nią i…
nie poczuł już nic. Jakby jej tam wcale nie było lub jakby zamknęła się przed
nim szczelnie, jakby stracił z nią więź. Zachłysnął się tą świadomością, a
lodowaty dreszcz przeszedł mu wzdłuż pleców.
Nie chcę cię… – nie rozpoznał, czy to on, czy
usłyszał to gdzieś z zewnątrz; czy to była ona…? Zawiesił wzrok na wystającym z
piasku Hōgyoku, które powoli przybierało pierwotny kształt. Dusze zawiązywały się w kulę, lecz rzadszą, niepołyskującą aż tak… Kisuke zużył je na swe życzenie i nic z tego nie wynikło.
Szkarłatna Księżniczko… Teraz ja kwilę.
Dlatego, że ją stracił czy że przedwcześnie się wycofał? Że był zbyt słaby, by przyjąć taką moc, czy że zrobił to sam? Z kimś, kto byłby przy nim, może i by się udało…
A może tylko dlatego, że diablo pomylił się w obliczeniach –
Hōgyoku było potężniejsze, niż chciał.
***
Tsukabishi nie dorównywał jej tempem, ale nawet nie
zamierzał. Postanowił, że będzie czuwał w pobliżu, gdyby uciekinierzy
zdecydowali się wrócić. Trochę na to liczył; wszedł na drugie piętro pustostanu
po starym ośrodku zdrowia, stanął pochmurny wśród ciepłych koców, najbardziej
miękkich poduch, jakie znalazł w tym świecie, do tego kwiatów i zgaszonych
świec.
Wyczuwał lekkie reiatsu, jednak nie miał pewności, czy było
słabe, bo wszyscy znajdowali się aż tak daleko, czy raczej to on był tak słaby.
W końcu ani Tessai, ani Yoruichi-san, a tym bardziej Urahara-dono nie mogli
nazywać się dłużej Shinigami, a ich moce malały z dnia na dzień. Jako
kapitanom, młodej Shihōin i Kisuke trafiającym do Świata Ludzi, reiatsu się
limitowało – dokładnie tak, jak działało to w przypadku chociażby Shiby
Isshina, który tu stacjonował.
Zresztą Tessaia jako Mistrza Kidō również dotyczyły podobne
ograniczenia. Czy teraz reiatsu wyciszone było właśnie przez nie? Może na
wygnańców nałożono pieczęć nie do złamania? A może niemoc wynikała raczej z –
Tessai szukał właściwego słowa – z tego ustabilizowania się w Karakurze, wśród
ludzi, a daleko od źródła mocy Shinigami w Społeczności…? Nie wiedział. Nigdy
wcześniej nie był w Świecie Ludzi, więc nawet nie miał porównania. Może gdyby
zapytał Kisuke… Jednak ostatnio w ogóle z nim nie rozmawiał. Urahara-dono robił
wrażenie zbyt nieprzystępnego.
Tessai jeszcze raz rozejrzał się po pustostanie i poprawił
okulary. Natychmiast schylił się do ziemi, palcem nakreślił okrąg. Krawędzie
ledwo zamrugały; reiatsu było słabe, wręcz marginalne. Tak bardzo, że
Mistrz Kidō zainkantował na głos:
– Serce na południu, źrenica na północy. – Dwoma
liniami przeciął okrąg na równe cztery części, a w każdej nakreślił symbol. – Opuszka
palca na zachodzie, pięta na wschodzie. Przybądź, niesiony wiatrem, i rozprosz
się z przelotnym deszczem. Bakudō pięćdziesiąt
osiem! Kakushitsuijaku!!
Okrąg zamigotał nietrwale, a linie i symbole zaszły gęstym
dymem. Tessai starał się dostrzec w nim współrzędne, które rozbłysły zupełnie
niestabilne, bez ostrości. Czekał, ale ostatecznie rozproszyły się, a zaraz
potem okrąg zniknął.
Tak po prostu.
Jeśli Kakushitsuijaku, ot, proste Kidō
śledzące nie zadziałało… Hmm.
Dmuchnął w dłonie i potarł je; na myśl o porażce zrobiło mu
się jakoś tak chłodniej. Spojrzał przez pustą okiennicę na powoli zachodzące
słońce. Jeśli Yoruichi-san nie znajdzie Hirako swoim błyskrokiem do wieczora,
będzie trzeba podjąć kolejną próbę na drugi dzień. Na drugi dzień nie-puści
mogliby być dawno poza Karakurą. Do tego drugi dzień z rzędu nad sklepem miałby
czuwać Urahara-dono i dwójki dzieci…?
Z całym szacunkiem, Urahara-dono, ale to prawie jak
trójka dzieci.
Już miał się odwracać w stronę schodów, gdy przez okno
wskoczyła młoda Shihōin; zdyszana i cała czerwona, z rozwianymi włosami. Nie
musiał pytać.
– Są bezpieczni – wysapała, podpierając się plecami o
ścianę.
– Wyczułaś ich?
Zobaczył w jej oczach coś dziwnego, co pojawiło się i zaraz
zgasło. Ni to złość, ni to rozczarowanie.
– Nah. – Odwróciła twarz i zamknęła oczy, wzięła ze dwa razy
wdech, po czym je otworzyła. – Shiba Isshin tu jest. Przybył, gdy tylko się
obudzili, podobno nawet nie kryli reiatsu. Wyczuł ich od razu i zabrał w
„lepsze” – palcami nakreśliła w powietrzu cudzysłów – miejsce. Nie są
agresywni, ale mocno wpienieni. Stworzy im miejsce do ćwiczeń i będzie
nadzorować.
– Za zgodą Społeczności?
Parsknęła.
– Raczej za ich plecami. Mamy się do nich nie zbliżać z
polecenia tego trepa. Mówi, że nam nie ufa i będzie nam patrzył na ręce. To
dlatego znalazł mnie, gdy szukałam…
– Isshin-dono…? – Tsukabishi znał Kapitana 10. Oddziału dość
dobrze. Jak na kogoś aż tak beztroskiego nietypowo wziął tę misję do
serca. Tak, było w nim coś z trepa, ale z sercem po właściwej stronie.
– Kumpluje się teraz z Aizenem, mają nawet wspólną robotę. –
Yoruichi-dono wciąż nie odwracała wzroku, zawiesiła go gdzieś w oddali, za
oknem. Tessai przypatrywał jej się, jej profil nie zdradzał jednak nic. – Pluję
na nich – dodała szeptem i, rzeczywiście, splunęła.
Tsukabishi zrobił ku niej krok, ale stanęła już w oknie.
Nawet się nie obejrzała.
– Co z tego, że to ścierwo tu bywa, skoro błyskrok jest
coraz wolniejszy, a żadne Kidō nie działa tak, jak powinno…? Nic na niego nie
mamy, nic nie możemy mu zrobić. – Zdawała się rozmawiać sama ze sobą.
– Shihōin-dono… – Tsukabishi spojrzał na nią smutnie;
chciał, by jego wzrok wyrażał teraz całe współczucie świata. Żałował, że nie
spróbowała go dostrzec, by móc docenić, że wszystko to, o czym mówiła, rozumiał
bez słów. W końcu dobrze wiedział, jak było.
A najlepiej i tak wiedział to Urahara-dono. Może to z nim
powinna o tym porozmawiać?
– Może powinnaś…
Nie dała mu dokończyć.
– Nawet nie ma co mówić Kisuke. Zresztą… nie ma co się
przejmować, prawda? Aizen to już nie nasz problem. – Odwróciła się do niego,
szeroko uśmiechnięta, i zanim wyskoczyła, rzuciła: – Widzimy się w sklepie,
Tessai-kun!
Znów taka jak zawsze, tylko… na ile było to szczere?
***
Pod sklepem zjawiła się pierwsza. Nie zdziwiło jej, że był
zamknięty, a Jinta-kun i Ururu nigdzie się nie kręcili. Zdziwiło ją za to, że
cały budynek z zewnątrz wydawał się opustoszały. Nigdzie nie paliło się
najmniejsze światło, a sam Kisuke albo spał, albo był na dole.
Yoruichi wpierw głośno zapukała, by po chwili westchnąć
teatralnie. Rozejrzała się przy tym ukradkiem; nikogo nie zobaczyła w pobliżu,
toteż wybiła się mocno i doskoczyła do jednego z parapetów na piętrze. Okno do
pokoju Kisuke było uchylone.
Wsunęła rękę i od wewnątrz pociągnęła za klamkę. Jednym
susem znalazła się w środku. Zrzucony z łóżka materac zdziwił ją, ale nie
zaniepokoił.
– Kisuke?! – krzyknęła, wychodząc na korytarz. Ręką sięgnęła
do włącznika światła, które w pierwszej chwili ją zamroczyło, i zeszła po
schodach.
Urahary nigdzie nie było. Yoruichi chciała móc uwierzyć, że
wcale nie oznaczało to niczego złego, ale nigdy nie dałaby sobie za to odciąć
ręki. Jak podejrzewała, przesuwne drzwi zaplecza odsunięte były na oścież;
nawet nie musiała wchodzić do środka, by zobaczyć tak samo otwartą klapę w
dół.
– Kisuke!
Znów odpowiedziała jej cisza. Yoruichi przewróciła oczami i
westchnęła głęboko. Mogłaby sobie wprawdzie odpuścić, wziąć prysznic i udawać,
że nic ją to nie obchodzi. A może robił właśnie jej kocie gigai albo cokolwiek
innego…? Naprawdę nie musiała wiedzieć. I wcale nie musiała mu przeszkadzać.
Tylko że, no właśnie, udawała. Cholernie chciała. Myślała o
tym, kolejne stopnie drabiny zostawiając w górze. Już w połowie zejścia
zeskoczyła na twardy piach.
Hala treningowa wyglądała jak zawsze. Krajobraz wydmowy,
który tak bardzo lubiła, nigdy nie przestawał jej zachwycać. Teraz jednak nawet
nie miała czasu się nim zachłysnąć, a rozejrzała się po to, byleby dostrzec
gdziekolwiek ten kapelusz w paski. Kilka kroków za skały wystarczyło, by
zobaczyć znacznie więcej.
Znacznie więcej, niżby chciała.
Kisuke siedział na ziemi, a wokół niego leżało kilka pustych
butelek. Kapelusz miał zasunięty na oczy i tylko skała, o którą był oparty,
zdawała się podtrzymywać go w pionie. Czyli pewnie wszystko już wiedział. Że
Hirako, Hiyori, Lisa… I jeszcze ten cały Shiba i…
Aizen.
Spróbowała o nim nie myśleć.
Tak bardzo sobie na to nie zasłużyłeś… – o
chwilę za długo przyglądała się Kisuke. Głupia, zamiast po prostu mu
pomóc.
Kucnęła między jego rozkraczonymi nogami i wpierw położyła
Kisuke dłoń na ramieniu, by zaraz poprawić mu kapelusz. Wyjarany do zera pet
wypadł z ust.
– Kisuke… – Za wszelką cenę nie chciała tak brzmieć. Wcale
nie chciała szeptać i by wyszło na jaw, że się jakkolwiek przejmuje. Miała
ochotę raczej krzyknąć coś w stylu: Weźże się ogarnij, śmierdzisz
gorzej jak Komamura po deszczu. Już wolę jego mokre futro niż… to. Rozejrzała
się po hali raz jeszcze.
Niż to wszystko.
Zobaczyła stół, koce i poduszki. Wstała, by sięgnąć i
podnieść jedną z prawie pełnych jeszcze butelek, z której sake wylewała się
ciurkiem na piach. Coś zachrzęściło pod butem; Yoruichi rozpoznała okruchy
szkła, a schylając się do nich i szukając ich źródła, pod stołem znalazła tulipan
wystający z kopca wymiocin. Skrzywiła się nieznacznie, znów kucnęła przy Kisuke
i wstrząsnęła jego ramieniem.
– Dobra, mięczaku… Chodźmy stąd.
Spróbowała wziąć go pod ramię, a wtedy lekko tylko zawiązane
kimono odsłoniło pierś. Yoruichi dostrzegła jakąś ranę tuż przy sercu; płytką,
ale świeżą, jeszcze z dziś. Oparła tuż obok niej palce i pogładziła skórę.
– Co znów… – wyszeptała, nie wiedząc, czy się wściec, czy
bardziej rozczulić.
Kisuke coś wymamrotał. Przechylił się tak, że Yoruichi
niemal straciła równowagę, ale w ostatniej chwili go przytrzymała. Kapelusz
znów opadł mu na twarz, więc zdjęła go i odrzuciła gdzieś obok.
Chwila.
Albo jej się zdawało, albo coś tam… mrugnęło? Niepewnym
ruchem sięgnęła po niego z powrotem. Coś jej podpowiadało, że pewnie będzie
tego żałować, ale zignorowała to i… pożałowała. Bo gdy zobaczyła Hōgyoku –
zwątpiła we wszystko. Wszystko, po prostu wszystko nagle ją przerosło.
Spojrzała na Kisuke rozczarowana; nie miał prawa tego dotykać! Kogo chciał
oszukać, co znów próbował zataić?
Zresztą jakie zataić…, prychnęła. Napieprzony jak
szpadel trzymał to sobie tutaj ot tak!
Yoruichi wielokrotnie widziała Hōgyoku. Wprawdzie
zapieczętowane, ale jednak; trudno byłoby zapomnieć, jaką siłą błyszczało.
Tymczasem było jakby przygaszone. Nic dziwnego, że nie dostrzegła go
wcześniej!!
Dostrzegła za to, jak Kisuke ruszył dłonią. Uniósł ją
nieporadnie i znów mamrocząc coś pod nosem, kimonem okrył pierś. Zaraz potem
spróbował złapać za sobą kamienną ścianę i jakoś wstać; Yoruichi powstrzymała
go ostro, usadziwszy go w miejscu za ramię.
– Wytłumacz. – Drugą ręką wskazała to na Hōgyoku, to na
butelki, to na niego.
– Be-ni-hime…
Chyba się, kurwa, przesłyszała.
– I co?! – krzyknęła, a krew zawrzała jej w żyłach. –
Chciałeś się tym podładować?! I ruszyć sam na Aizena tu, w Karakurze? Jaki był
twój plan, Kisuke, co?!!
Zanim się obejrzała, poczuła zbierające się w kącikach oczu
łzy. Czemu… czemu, do cholery, znów jej to robił? Codziennie o coś walczyła i
do wszystkiego musiała się przekonywać, ale to… to już było za dużo. Jak mógł
być takim nierozważnym gnojkiem, narażać siebie, gdy go potrzebowała, wszyscy
go potrzebowali! Miał tak wielki talent, a tak małe sumienie! A teraz –
napruty, brudny i ranny – ledwo siedział przed nią i jedyne, co miał do
powiedzenia, to „Benihime”? Nie umiała na niego patrzeć, nie chciała nawet
myśleć, co sobie zrobił.
Prychnęła pod nosem. Gdyby ona, wielka Yoruichi z rodu
Shihōin, miałaby się tak spalać dla siły, rujnując wszystko wokół, prędzej
spaliłaby się, ale ze wstydu.
Ale nie ty, bo przecież najpierw musiałbyś czuć
wstyd.
Spojrzała na Kisuke mniej wściekle.
Może… może po prostu nie powinna go już zostawiać. Może to
jej wina, może nie powinna wychodzić, jedynie roszcząc sobie gigai i tyle. Na
pewno potrzebował pomocy, każdy z nich mierzył się z nowym życiem, każdy sam. A
Kisuke…
Patrzyła żałośnie, rękawem ocierając łzy.
Po prostu tak masz. Nie umiesz inaczej.
Mógł z nią pogadać, zawsze była dla niego, za każdym razem
gotowa, by ponieść te rzeczy z nim. Razem miało być łatwiej – tyle razy to powtarzała.
Ale czy warto nadal było widzieć w tym sens…?
– Mnie też jest trudno – wyszeptała. – I Tessaiowi też.
Myślałeś, że nie? Że jesteś jakimś wybrańcem? – Przełknęła głośno ślinę. –
Gdybyś nim był, ten gnój nie paradowałby po mieście z Shibą. Tylko co z tego,
skoro nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Zrozum to wreszcie.
Starała się znaleźć jakąś więź z jego wypalonym, zmęczonym
wzrokiem, lecz w przekrwionych oczach nie znalazła właściwie nic. Żadnego żalu
czy wstydu albo, wbrew przeciwnie, nawet tej pieprzonej dumy i zuchwałości,
której zawsze miał aż nazbyt.
– Bo chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, że nie tylko ty
nic nie możesz. Ale ja jakoś przynajmniej próbuję się przekonać, że da się tak
żyć. Ja: Yoruichi Shihōin, głowa jednego z Czterech Wielkich Domów Szlacheckich
– zacięła się; o jakie to, kurwa, trudne… – pierwsza Shunshin,
Bogini Błysku, Kapitan 2. Oddziału i dowodząca Onmitsukidō. Myślisz, że stracić
to wszystko to dla mnie nic?! – ryknęła, nie spodziewając się tego po sobie. A
jednak głos drżał jej w prawie każdym słowie, serce galopowało w piersi, a
pięści to zaciskały się, to luzowały miarowo, jakby poza kontrolą. – Straciłeś
Benihime, przykro mi, ale nie ty jeden co dzień coś tracisz. Przestań być w
końcu takim egoistycznym dupkiem i zacznij wreszcie myśleć o innych. Jesteś mi potrzebny!
Kisuke nieco szerzej otworzył oczy i ledwo wstał, plecami podjeżdżając
wzdłuż ściany. Widziała, że odzyskuje rezon; już bardziej pewnym ruchem
przyłożył dłoń do czoła i zjechał nią na oczy. Czyżby jednak czuł wstyd?
Coś nowego.
Dłoń Kisuke zatrzymała się na ustach, a ten wybuchł śmiechem
przez łzy.
– Potrzebny? – Zakrztusił się charkliwym rechotem. – Bez
reiatsu? Nie rozśmieszaj mnie. Mówisz, że nie myślę o innych. A niby dla kogo i
czego sobie to zrobiłem…
Nie zawahała się ani przez chwilę. Nie dlatego, że wciąż się
śmiał, a poziom jego bezczelności wybił poza wszelką skalę. Po prostu za dobrze
znała odpowiedź.
– Ambicja, głupota, egoizm… – Wyliczyła na palcach. – Chcesz
dalej?
Spoważniał natychmiast. Odjął dłoń od ust i powoli uniósł
głowę.
– Musiałem zapewnić wam bezpieczeństwo – powiedział twardo.
– Stać się silniejszy, by w razie czego ochronić was przed Hirako. A dopiero
potem, ewentualnie, otworzyć gargantę. Pójść tam i…
– Nie kłopocz się. Hirako nie jest już naszym problemem.
Oczy Urahary rozszerzyły się całkiem przytomnie. Yoruichi
dostrzegła, jak miarowy do tej pory oddech widoczny w ruchu jego klatki
piersiowej i ramion przyspieszył. A gdy to do niej dotarło, poczuła też, że
przy tym jej oddech zwolnił. Pięści rozluźniły się, ale już nie zacisnęły.
– Obudzili się i odeszli wraz z Shibą. Kisuke…
– Więc znów ich zawiodłem.
Yoruichi zbliżyła się o kilka kroków i tak jak wcześniej
położyła mu dłoń na ramieniu. Tym razem nie wbijała paznokci ani nie ściskała
za mocno. Chciała, by jej dotyk niósł ciepło.
– Wiesz, że żyją tylko dzięki tobie. Nie możesz być więcej
im dłużny. Są naprawdę silni, poradzą sobie. My też musimy.
Uniosła palcami jego głowę i łagodnym blaskiem oczu zmusiła,
choć wolałaby zachęcić, by też na nią spojrzał. Gdy już to zrobił, zapytał
półszeptem:
– Wierzysz, że tracisz reiatsu przez życie tu? – A gdy
przytaknęła, dodał ciszej: – Dziś udało mi się coś pojąć.
No wreszcie!
Uśmiechnęła się zachęcająco. Nie musiał przecież ściszać
głosu, gdy mówił o swych uczuciach. Yoruichi wolała, by Kisuke był z nią
szczery. Przecież mógł jej powiedzieć wszystko. O tym, jak było mu trudno i jak
bardzo chciałby mieć przy sobie kogoś, kto zawsze powstrzyma go przed kolejnym
głupim pomysłem. I o tym, że: „…tak, Yoruichi-san, dzięki tobie zrozumiałem, że
to wszystko, ta cała moja zaborczość i brak rozsądku, wcale nie ma sensu”. Może
to i lepiej, że Hirako i inni byli bezpieczni? Teraz już nic nie stało na
przeszkodzie, by nauczyć się życia tutaj, razem. Budzić się rano, pić herbatę z
mlekiem…
– Cieszę się, że…
– Zrozumiałem – nie dał jej skończyć – że Hōgyoku wcale nie
łączy dwóch światów. Myliłem się. Teraz myślę, że ma moc materializowania
pragnień. Do tej pory zawsze pragnąłem, był łączyło dusze Shinigami i pustych.
– Spojrzał na piach, na kulę dusz, a Yoruichi odsunęła się o krok. Co on znowu…
Czekaj, daj mu, niech się wygada, jak chce.
– To dlatego Hōgyoku hollowfikowało Hirako. Przecież
chciałem, by to zrobiło. W czasie wszczepienia oni… – zawahał się – byli na
granicy śmierci, pamiętasz?
Chociaż westchnęła pod nosem, przytaknęła skinieniem głowy.
– No właśnie. Przekroczyli ją, bo w to wierzyłem, wierzyłem
w hollowfikację. A dziś…
I kolejna za ciężka pauza; Yoruichi nie wiedziała już, czy nadal
chciała tego słuchać. Te pauzy nie były wcale ciężkie, bo trudne. Były ciężkie,
bo – i z goryczą czuła, że ma rację – ten palant się ekscytował. Dobierał
słowa, by lepiej wypaść. Przecież zawsze tak robił, gdy miał jakiś plan.
– Kisuke…
– A dziś sam nie przekroczyłem tej granicy. Nie mogłem
znieść bólu, zawahałem się, zapragnąłem przestać, więc i ono spełniło to
pragnienie. Jestem słaby, że nawet ona mną gardzi. Ale nadal je mam!
Mam Hōgyoku!!
Zanim zdążyła zareagować, Kisuke uśmiechnął się pod nosem.
Minął ją, zrzucając z ramienia jej dłoń, i sięgnął po sferyczną kulę i
kapelusz. Założył go, a w jego oczach odbił się nikły blask dusz Hōgyoku. Gdyby
Yoruichi nie czuła przed tym chujstwem strachu, wytrąciłaby mu je z ręki. Za to
przyszło jej na myśl coś innego.
Wcale nie potrzebowałeś pomocy.
Nie potrzebował… jej.
Zacisnęła zęby, próbując uspokoić oddech.
– Ty byś mogła – usłyszała i, żeby nic nie powiedzieć, mocno
przygryzła policzek. – Jeśli szczerze pragniesz wrócić do Społeczności,
moglibyśmy spróbować. Sam sobie nie dam rady tego wszczepić, muszę pozostać w
pełni świadom, ale na kimś innym… to mogłoby się udać! Potrzebujemy tylko kilku,
no, może kilkunastu więcej dusz. Mogłabyś zamarzyć, co chcesz, i
sprawdzilibyśmy, czy mam rację, czy ono naprawdę tak działa. Że chcesz wrócić
do domu albo tu mieć pełnię mocy, zdjąć limit, właściwie cokolwiek! – dokończył
krzykiem, ale Yoruichi odeszła; resztę słyszała już z góry.
Serce kolejny raz waliło jej jak młotem, a łzy nie stanęły w
kącikach oczu, a od razu spłynęły. Otarła je w progu zaplecza, mijając się z
Tsukabishim.
– Shihōin-dono… – szepnął za nią, ale już się nie odwróciła.
Myśl sprzed chwili o tym, że nie wiedziała, jak pomóc
Kisuke, nie wydawała się wcale raniąca. Za to myśl, że szaleńcowi po prostu nie
da się pomóc – dźgała w samo serce raz po raz.
Szpila za szpilą.
Jak shikai Senbonzakura młodego Kuchiki Byakuyi.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz