o prawdziwej sile niesprawiedliwości
Jej siła była godna podziwu.
Nie mógł doczekać się starcia. Wiedział, że będzie następny
i już zbierał w sobie reiatsu, by dobrze się przygotować. Patrzył w skupieniu
na Nel Tu. Jak silnie i precyzyjnie odbija mieczem ciosy topora i jak się nie
daje zaskoczyć Nnoitrze w błyskroku. Oboje byli szybcy, a ich zwarcia – pewne i
wahadłowe. Jedno mrugnięcie sprawiało, że można było stracić ważny moment,
dlatego Ulquiorra nie mrugał wcale.
– Wkurwiasz mnie już, kobieto! – usłyszał, gdy po kolejnym
zderzeniu broni odskoczyli od siebie na dwa końce filaru.
Nelliel nie odpowiedziała. Stała prosto, z ostrzem miecza
skierowanym do ziemi. Nnoitra, drżący w zmęczeniu, zaśmiał się charkliwym
chichotem, szeroko rozwierając gębę.
– Żryj to, ruro! – Z krańca jęzora wypuścił skrzące się
złote cero, ostre jak strzała. Trafiło precyzyjnie; już miał roześmiać się
znów, ale naraz spostrzegł, że siła energii wcale nie pochłonęła Nelliel.
To Nelliel pochłonęła cero – otworzyła usta, nadymała
policzki. Ulquiorra uśmiechnął się oszczędnie, jedynie kącikiem; Gilga pewnie
nie spodziewał się takiej dosłowności.
Zresztą było to po nim widać. Wybałuszył oczy i nie zamknął
ust. Może i by wypuścił drugie cero, gdyby tylko miał jeszcze siłę. Ale jak,
gdy już ledwo stał na prostych nogach, dysząc i trzęsąc się konwulsyjnie… Cero
wymagało reiatsu, pożerało energię duchową i wysysało ikrę. Nnoitra gasł w
oczach, przypominał teraz Jaegerjaqueza. Stracił cwaniacki żar, drapieżną
wojowniczość.
Nel Tu otworzyła usta.
Podwojone cero – jej własne i Nnoitry, lecz szybsze –
trafiło go prosto w pierś. Filar zadrżał. Siła wybuchu była tak wielka, że
blask ognia przyćmił cały widok. Rozświetlił noc nad Las Noches, skrzył się
jaśniej niż księżyc. Ulquiorra odwrócił twarz. A gdy powrócił wzrokiem przed
siebie, Nnoitra leżał wpół żywy. Z rozwartymi na krzyż rękoma, rozdartą szatą,
popalony na skórze oddychał niemiarowo. Stękał coś niewyraźnie, śliniąc się i
krwawiąc z ust.
Nel podeszła do niego. Wyciągnęła dłoń.
Resztkami sił uniósł swoją i chlasnął nią po palcach.
Ulquiorra przyglądał się temu niecierpliwie. Wreszcie, gdy
znów Aizen-sama stanął między nimi, też postąpił krok. Nel Tu nic się nie
stało, mogła walczyć dalej; ze wszystkich starć zostało już tylko to, właśnie
pomiędzy nimi. Ulquiorra wiedział, że będzie to walka o samo podium, o trzecie
miejsce przy Panu – drugie zajął Bóg-Król, a pierwsze przypadło Starrkowi, nie
mogło być inaczej. Inne starcia o mniejsze numery nie miały już dla Ulquiorry żadnego
znaczenia. Wyprostował bardziej i tak proste plecy, wypiął wątłą pierś i ruszył
na środek filaru krokiem pełnym udawanej śmiałości. Na filarze zapanowała
cisza.
Aizen-sama powoli odwrócił głowę w stronę Ulquiorry. Stał
niczym wykuty z kamienia i tylko jego wargi poruszały się ledwo dostrzegalnie.
Wzrok miał nieodgadniony, pozbawiony uprzejmości, którą Ulquiorra widział przy
stole. Zresztą nie było czemu się dziwić… Teraz, gdy Pan znajdował się pośród
żołnierzy, zrozumiałe, że nie mógł pozwolić sobie na zbytnią poufałość.
– Dobrze, mój drogi Ulquiorra. – Choć słowa wydawały się
ciepłe, głos Aizena brzmiał nonszalancko. – Dobrze, że wyszedłeś. Teraz twoja
kolej.
Coś załomotało w piersi, ale także pod czaszką i w uszach.
Tylko jedna myśl kołatała w głowie – nareszcie, już, w tym właśnie momencie…
Ulquiorra poczuł gorąco pod skórą. Reiatsu trzymane na wodzy wiło się w nim i
rwało jak noszący się ogier, jak trzepoczący skrzydłami nielot.
Spojrzał na Nel Tu i wpatrywał się w nią dopóty, dopóki i
ona nie skrzyżowała z nim wzroku. Nie było w nim chęci walki; nie zaciskała
pięści i wcale nie wyglądała, jakby miała uwolnić siłę; u niej to pewnie trochę
tak, jakby poluzować gorset.
A jej wzrok był raczej… miły.
– Nie rwij się tak, mój drogi. – Aizen położył rękę na
chudym ramieniu, wbijając palce aż do kości. Ulquiorra poczuł to dość mocno i
oderwał od Nelliel spojrzenie. Skierował je niepewnie na twarz Pana.
Aizen-sama na niego nie patrzył.
– Gratuluję ci wspaniałości, Nelliel Tu Odelschwanck. – Po
czym równie beznamiętnie dodał: – To był wyborny popis, moja Trecera Espado.
Na dźwięk tych słów twarz Ulquiorry bardzo się zmieniła.
Choć blada, wydała się wpierw jeszcze bledsza, by zaraz stała się ziemista, a
oczy jak gdyby zapadły się w głąb czaszki. Krew mocniej napłynęła do skroni i
silnie załomotała w nich, ciężki wdech aż zakuł w piersi i młody Vasto Lorde
nieco się przygarbił. Ze słuchem także stało się coś obcego – jakby gdzieś
daleko, za wielką pustynią i Lasem Menosów, cicho, ale zbytnio wyraźnie
pobrzmiewało echo:
Kiedyś pożałujesz tej decyzji. Będziesz żałował po
stokroć.
Na Aizena, gdy znów poczuł jego ściśnięte na ramieniu palce,
Ulquiorra spojrzał tylko raz. Spojrzeniem, które nie wyrażało żalu.
Nie wyrażało już nic.
– Dalej… – Ścisk Aizena zmienił się w beztroskie klepnięcie.
– To walka o rangę czwartą.
Ale Ulquiorra już go nie słuchał. Gdy tylko Aizen-sama
odsunął się z Nel Tu, odsłaniając słabo podnoszącego się z ziemi Nnoitrę, młody
Vasto zapłonął reiatsu. Smoliste płomienie o szmaragdowych językach brały go
całego, ujawniając wielkie skrzydła i przemieniając maskę w rogaty hełm.
Nnoitra ledwo zdążył odskoczyć przed lancą; popalone
przedramiona i łydki jeszcze się nie zregenerowały, skóra na twarzy wciąż się
czerwieniła. Nadgarstkiem starł z policzka krew. Drżał na klęczkach i mocno
wyciągnął rękę, by sięgnąć topora, ale Ulquiorra podleciał szybko, podniósł w
locie lancę, grotem przebił dłoń.
Krzyk Nnoitry rozniósł się echem, prawie zakłócając to,
które wciąż kołatało w głowie.
Będziesz żałował po stokroć.
O jak żałował!!
Gniewnie spojrzał na pełną boleści gębę Nnoitry i choć nie
widział w niej tego cwaniactwa – dobrze je pamiętał. Pamiętał jego brak starań
i słabość, gdy walczył z Nelliel. Pamiętał, jak Nnoitra rozgromił po przerwie
Grimmjowa, pamiętał charkliwy śmiech, każde splunięcie, wszystkie objawy
żałosnej śmiałości. Aby wolno było być śmiałym – trzeba wpierw było być silnym.
Ulquiorra teraz doskonale to wiedział. Był silny, więc miał prawo być śmiały –
sam Aizen przecież dał mu to do zrozumienia…
Dlaczego, dlaczego więc odpuścił…?!
Miał świadomość również i tego, że właśnie teraz płaci za swą
nieśmiałość i zbytnią naiwność. Kajał się na myśl o żałosnej wierze, że kto
pragnie szacunku – musi mieć w sobie pokorę; opętańczo zaśmiał się w duchu z
samego siebie.
Trecera Ulquiorra Cifer? Naprawdę w to wierzyłeś?!
GŁUPCZE!!!
Histerycznie roześmiał się w głos. Jeszcze nigdy się tak nie
zanosił – prawie do łez, z łbem uniesionym w stronę nieba i szeroko rozłożonymi
ramionami. Ale ten rechot nie sprawiał mu ulgi. Nie ściągnął żadnego
ciężaru.
I wtedy zrozumiał coś jeszcze.
Gdy Aizen-sama wyznaczał Baraggana na Segunda Espada, wcale
nie miał na myśli pokory, a… opanowanie. Cechy te wcale nie były tożsame i nie
musiały iść w parze. Wprost przeciwnie: w Aizenie czy Starrku próżno było
szukać pokory. Opanowanie zaś…
Ulquiorra spoważniał natychmiast. Gdy silnie wyszarpał lancę
z chudej ręki, Nnoitra nawet nie jęknął – patrzył mu w twarz przerażony.
Krzyknął dopiero, kiedy kątem oka dostrzegł Ulquiorry dłoń. Wpierw zaciśnięte w
pięść palce nagle się rozprostowały, a na ich końcach zaiskrzyła czerń.
– Cero Oscuras.
Kolejny wybuch rozświetlił noc jaśniej niż księżyc. Ostatni
rozpaczliwy ryk przedarł się aż na pustynię.
Tak brzmiało nieszczęście.
***
Ten błysk był ciekawszy od poprzednich. Szmaragdowy – takich
Giichi jeszcze nie widziało. Sam śmiech, który umilkł tuż przed nim, nie był
wcale wesoły. Niósł złą wiadomość, a najgorsze, że Giichi dobrze wiedziało, do
kogo należał. Poczuło więc trochę żal.
Przestało podpierać się na łokciach, przekulało się z
brzucha na plecy i wstało. Spojrzało na dalekie Las Noches, nawet stanęło na
palcach, choć wiedziało, że przecież nic szczególnego nie dojrzy. Nie dlatego,
że było dosyć niskie.
Giichi było niskie, a Las Noches – daleko.
I pełne najczystszego zła. Teraz nawet bardziej niż
dotychczas; miarowe, kolorowe błyski, wstrząsy reiatsu i echa skowytów czy
wrzasków przerywało przyjemną ciszę. Nowy Pan, jak donosiły puste, szykował nową
Espadę. Ale na samo Hueco Mundo nie miało to żadnego wpływu. Czas płynął tu jak
zwykle, czasem podmuchy wiatru działały na piasek, przemieszczając ziarna,
innym razem wszystko wracało do normy, do spokojnej martwoty.
Giichi wiedziało jednak, że dziś coś się zmieniło.
Coś złego zmieniło się w młodym, nieśmiałym Ulquiorze.
***
Miał je w garści.
Z tak małej, wyglądającej niepozornie rzeczy bił niewinny blask
porównywalny do blasku setek dusz ludzkich. Kisuke wiedział, że lepszą kulę
dałoby się stworzyć tylko z nich, ale wiedział też, z jakim barbarzyństwem by
się to wiązało. Jego praca nie wymagała takiego poświęcenia. Owszem, bazował na
kilku, no, może kilkunastu czy tam kilkudziesięciu duszach z Rukongai – inaczej
nie stworzyłby podstawy – ale w jego krysztale całkiem sporo było też
reiatsu pustych.
Hōgyoku.
Patrzył na nie, jak skrzyło się do niego radośnie. W
kobaltowej, na pierwszy rzut oka niby-szklanej kuli połyskiwała gęsta jak mleko
mgła. Wyglądało to prawie tak, jakby jakiś geniusz sprowadził do tej kuli cały
wszechświat – z gwiazdozbiorami, oceanami i bladym, wolno wypalającym się
słońcem w samym centrum. To ono połyskiwało najmocniej.
Kisuke usiadł nisko, na materacu, nie odrywając wzroku od
jądra. Byle tylko Tessai nie ogarnął tej małej kradzieży, że coś zniknęło spod
plakatu… Gdyby tak było, zadawałby pytania, stałby się niewygodny. „A po co to?
Co znów planujesz, Urahara-dono? Taaak, nic wielkiego? Naprawdę mi przykro, ale
ci nie wierzę…” Zabrałby je, może nawet wyrwał z dłoni, stłukł albo stałoby się
jakieś inne nieszczęście. Gdy tylko Kisuke wyobraził sobie taki scenariusz, coś
zakłuło go w środku.
Niestety Kisuke faktycznie nie miał żadnego planu. Jaki niby
można mieć plan związany z tak niebezpieczną zabawką? Czy nie po to Urahara sam
zabezpieczył ją w Społeczności, by nigdy nikomu nie wpadło do głowy się nią
zabawić?
Na samo wspomnienie tego dnia, kiedy musiał ratować
wszystkich w laboratorium, mocno się zasmucił. Przeniknął go ten sam niepojęty
smutek, który ogarnął go właśnie wtedy, gdy po raz pierwszy użył Hōgyoku.
Smutek nie słabszy nawet o…
A w ogóle jaka jest jednostka emocji?
Tego, niestety, taki geniusz jak on nie wiedział, ale myśl o
tej ponurej zagadce sprawiła, że mimo ciepłej, odchodzącej już nocy, zrobiło mu
się zimno. Odłożył więc ostrożnie Hōgyoku na poduszkę i podszedł zamknąć okno.
Wyjrzał za nie i chwilę spoglądał w niebo. Słońce powoli wyłaniało się zza
horyzontu, Kisuke wiedział, że czeka go pracowity dzień. Obiecał Tsukabishiemu,
że pomoże mu trochę w sklepie, w końcu trzeba było też trochę popracować. Zająć
się kocim gigai czy dorobić cuksów.
Kisuke westchnął i teatralnie przewrócił oczami. Och, jak po
prostu kochał taką rutynę. Te wszystkie cudowne momenty, w których robił to, na
czym się znał, zupełnie z pamięci, jakby mechanicznie…
Tyle że nie.
Spojrzał znów na Hōgyoku i zrobiło mu się jakoś dziwnie.
Sprawa była przegrana. Aizen hollowfikował wszystkich, a Hōgyoku uratowało ich…
no, można by powiedzieć, przed utratą dusz. Jednak co to był za ratunek? Jeśli
się obudzą – nie wiadomo nawet kiedy i czy w ogóle – będą co najmniej
niepocieszeni. Może będą chcieli znów się kumplować i spikną się wszyscy, wspólnie
ruszą na Aizena? A może będą chcieli zemsty właśnie na nim, w sensie że na
Kisuke? No bo czy ktokolwiek pytał ich o zdanie…? Nie było na to czasu! Co miał zrobić? Zapytać: „Hej! Czy
macie może ochotę, by wziąć udział w dość bolesnym eksperymencie i stać się pół-
pustymi, nie wiadomo właściwe, z jakimi mocami, a potem zapaść w śpiączkę i przeleżeć
ją na banicji w jakimś ziemskim miasteczku…?”.
Kisuke wiedział, że jeśli okażą się zbyt potężni i nie
bardzo skłonni, by się z tym pogodzić i jakoś to to przedyskutować, trzeba
będzie się im postawić.
Trzeba będzie ich powstrzymywać.
A to wymagałoby siły większej niż siła pół-Pustych.
Ta myśl niepokoiła Kisuke.
I jeszcze ta, że nawet dziś – choć minęło już trochę czasu,
odkąd miał Hōgyoku pod dachem – wcale nie znał wszystkich odpowiedzi na temat
tego maleństwa. Czuł, że powinien wyrwać się tej z głupiej niewiedzy. Poznać
odpowiedzi. Raz, że mógłby pójść tam na dach i sprawdzić, jak wszyscy się
czuli. Poddać ich dodatkowym badaniom… Odgonił tę myśl, krzywiąc się; na pewno
potrzebowali teraz spokoju, więcej już zrobić nie mógł, byli nieprzytomni i
cokolwiek mogło im tylko bardziej zaszkodzić. Więc dwa: mógłby sprawdzić, jak
działa Hōgyoku. Użyć go, tym razem bez presji, bez pośpiechu, by porządnie poznać
ten proces. Zatrzeć granice między Shinigami a pustym… Przecież wtedy z Hirako
to się nie liczyło – Hōgyoku miało uleczyć rannych, cofnąć ewolucję wywołaną
przez Aizena. Nie wiadomo, co byłoby, gdyby użyć Hōgyoku na kimś zdrowym,
nastawionym pozytywnie…
Na tę myśl Urahara aż zagotował się w środku, znów poczuł
gorąc, więc drżącymi dłońmi złapał za klamkę okna i otworzył je na
oścież.
No i gdyby się okazało, że Hirako jest niebezpieczny,
wówczas taki ktoś z pełną mocą Hōgyoku miałby z nim jakąś szansę…
Trzeba tylko jakiegoś chętnego, najlepiej silnego i
skłonnego do tak szalonej współpracy!
Kisuke wiedział, że nikogo takiego nie znajdzie.
A gdy odpędził tę myśl i odleciała natychmiast, zaraz po
niej pojawiła się następna. Inna myśl, która przeszyła go jak błyskawica i
wywołała szeroki uśmiech.
Kisuke wiedział już, że właśnie kogoś znalazł.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz