Wojownik, który stracił moc bojową,
na polu walki będzie tylko przeszkadzał.
Skrzywił się pod nosem z chęcią
splunięcia. Stał wyprostowany, obserwując dwa pale wbite w ziemię. Może i
Yoruichi miała rację. Może wcale nie opłacało się wybierać do Hueco Mudno,
praktycznie pozbawionym mocy, kiedy Aizen, wprost przeciwnie, nigdy nie był
silniejszy niż teraz…? Bez sensu było to zarywanie nocek, a Tessai-san też bez
sensu, że wbijał te pale. Tylko się bez sensu zmachał.
Kisuke przeklął, odwracając wzrok.
Ruszył powolnym krokiem przed siebie, ręce trzymał głęboko w kieszeniach
płaszcza. Szedł, utwardzając piasek, choć wiedział, że tworzył ścieżkę zupełnie
donikąd.
Tak wiele rzeczy nie miało tu sensu.
Utknął w bezsensie – tak czuł. Utknął tu z nią; oni wszyscy utknęli z nim. Na
nic był im potrzebny, nie mógł się wychylać w stronę Społeczności i czy
naprawdę była mu pisana kariera – no po prostu szczyt, kurwa, marzeń –
sklepikarza? No pewnie, że odwiedzą go w końcu jacyś Shinigami. Będą
stacjonować w tu, w Karakurze, być może nawet będą potrzebowali schronienia,
gigai czy gikonów. Urahara skrzywił się na tę myśl jeszcze bardziej. Nie miałby
problemu z towarem, wszystkim były jego dłonie, umiejętności i kidō.
Banalne aż tak, że daremne.
Jeżeli nie potrafisz rozwiązać
problemu, w rzeczywistości nie jest on twoim problemem. Kisuke nie
pamiętał, czyje to były słowa, ale nienawidził tego uczucia, gdy ktoś sugerował
mu, by przestał robić cokolwiek angażującego i skupił się na małych rzeczach.
Bo niby po co mu były intensywne eksperymenty, następne drabinki awansów, w
końcu to parszywe Hōgyoku…? A teraz siedzieć tu, na dupsku, i czekać tylko, aż
Aizen zrobi kolejny krok. Tyle Urahara mógł.
Nie, Hōgyoku nie było parszywe. Nie
było złe, Kisuke nie uważał, że dawanie mocy było czymkolwiek niewłaściwym. No
dobrze, może i niebezpiecznym, a jednak całkiem słusznym. Każdemu się należało,
każdy powinien mieć szansę poczuć się potrzebnym, nie każdy musiał powołany być
do roli sklepikarza… Kisuke szczególnie wierzył, że nie istniało nic gorszego
od poczucia bezużyteczności.
Takiej, co, kurwa, czuł teraz.
– Urahara-dono. – Tessai-san zszedł
po długiej drabinie prosto na sam dół, Urahara w milczeniu obserwował go spod
kapelusza. – Coraz bardziej imponujące jest to podziemie. Znów przechodzisz sam
siebie…
Kisuke nawet nie odpowiedział, tylko
wzruszył ramionami.
– Pomyślałem, że może warto będzie
je wykorzystać na towary. Nowe dostawy nie będą się mieścić na górze – dodał
Tessai-san, stając prosto przy nim i podpierając się w boki.
Urahara rozmyślał nad tym chwilę,
wciąż nie podnosił wzroku. W końcu wyminął Tsukibishiego i jakby nigdy nic ruszył
w stronę drabinki.
– Nie będziemy aż tak potrzebni –
wymamrotał pod nosem. Nawet się nie obejrzał.
***
Zielony błysk rozproszył się i
zniknął. Grimmjow uderzył plecami w betonową taflę dachu, a warknięcie jego rozbrzmiało
pewnie głośniej, niż miało. Ulquiorra uniósł brwi ledwo na moment i spojrzał na
swoją dłoń. Dlaczego Jaegerjaquez poddał się cero jak pusty, jakby był tylko
nic nieznaczącym paprochem w powietrzu, zdmuchniętym lekkim powiewem?
– Ulquiorra!! – wykrzyczał, a Cifer
zerknął w jego stronę. – Nie lekceważ mnie tak!
Grimmjow wstał hardo, na powrót naparł
na niego. Przyspieszył i, zanim się Ulquiorra obejrzał, już pięść miał przed
twarzą, już prawie spadł na niego grad sążnistych ciosów. Cofnął się więc, ale
Grimmjow też potrafił być szybki; naraz palce rozwarł z pięści i gdyby nie
kolejny Ulquiorry nieznaczny kroczek w tył – złapałby go za gardło.
Grimmjow pochwycił tylko sukno przy
piersi, szarpnął je i rozerwał. Ulquiorra ukradkiem spojrzał na Aizena na czele
innych, w rzędzie na drugim filarze. W oczach Pana nie widział zachwytu. Jak
mógł dać się tak podejść, i to właśnie teraz…? Przez ciemny wykrot przebrzmiała
fala powietrza, Ulquiorra nie poczuł z niej nic.
Najmniejszej ciarki.
Grimmjow nie dawał mu czasu na
doznania, wysuwając kolejne ciosy. Jego ryk zadrażnił w uszy; fala dźwiękowa aż
zakłuła w uszy. Ulquiorra stanął pewniej, w rozkroku, nie cofnął się nawet o
cal. Energia przedarła się na nim na dwie fale, niby wicher łomocząc w suknię.
Reiatsu ominęło Ulquiorrę tak, jak minęłoby zbity filar Las Noches.
Coś jakby kusiło szeptem, by również
pochwalić się mocą, ale inny głos wewnątrz Ulquiorry uznał to za niedorzeczne.
Niedorzeczne.
Żeby tego wyjca nie ściszyć tu, z
miejsca…?
Z palca wypuścił cero, tym razem
mocniejsze.
Grimmjow odskoczył nieco dalej i
wylądował w podparciu, na skłon. Rzucił się znowu do przodu, by wymierzyć to
silne kopnięcia, to ciosy. Ulquiorra unikał ich z należytą rozwagą, ostatni
prosty sierpowy blokując przedramieniem; siła była jak żadna. Spojrzał z ukosa
znów na Aizen-sama. Tamten ni drgnął.
– Tu jestem!! – Grimmjow cofnął
rękę, wymierzył pięścią raz jeszcze w ten sam blok.
Ulquiorra naraz wyczuł na niej
zebraną moc, natychmiast zabrał przedramię. Ten wszarz przeklęty zmiażdżyłby mu
kość! Jaegerjaquez wydał mu się teraz dość silnawy i lepiej było mu nie
forować. Reiatsu miał harde, ale Ulquiorra poznał już, że zbyt szybko się
wypalało. Nagle Grimmjow znów coś wyryczał.
– Stań do mnie w końcu, nie uciekaj!
Gdy po kilku salwach niecelnych
uderzeń dyszał spocony i słaniał się, Ulquiorra wciąż spokojnie oddychał.
Stojąc tak – choć wcale nie chciał – nie mógł przestać czuć się zwyczajnie
lepszy. Dłoń rozpalił czerwonym światłem; naraz silna bala wbiła się w
Jaegerjaqueza. Przebiła hierro i spaliwszy koszulę, trafiłaś prosto w klatkę
piersiową. Ulquiorra poczuł w nosie swąd spalonej skóry.
Grimmjow przewalił się na plecy.
– Ty…! – Wbił paznokcie w beton i cały
w spazmach oparł się na przedramionach.
Ulquiorra widząc to, zaintrygowany uniósł
brwi. Lekko zapłonął reiatsu, które otoczyło go jak trawiaste
płomienie. Te nie spalały go. Jedynie gilgały przyjemnie wzdłuż ramienia,
spłynęły aż do dłoni, gdy wyciągnął ją beznamiętnie. Wskazał Grimmjowa
palcem.
Dlaczego jesteś tak słaby…?
– Nawet gdy podniesiesz się i z
tysiąc razy, nigdy nie osiągniesz zwycięstwa – wyszeptał.
Szmaragdowe cero zebrało się na
opuszce w wydatną kulę i uderzyło z siłą setki tysiąca pustych.
Grimmjow ledwie zdążył wzmocnić swe
hierro; tylko ono uratowało go przed śmiercią. Koszula i spodnie rozdarły się
na nim, smród spalenizny rozniósł się po całym filarze. Jaegerjaquez wył,
zsuwał się z dachu, na krańcu łapiąc palcami sam spad. W oczach piekliły mu się
niemoc i lęk. Zacisnął szczękę i, emitując resztkami reiatsu, naparł, by się
podciągnąć.
Ulquiorra podszedł do niego ledwo o
krok. Wyciągnął tę samą dłoń tym razem w górę, a opuszki palców objęły się
mocniejszym płomieniem. Jasnym, zielonym u dołu, lecz o czarnych, smolistych
językach. Energia sformowała się w lancę.
– Zamknij go w swych
skrzydłach, Murciélago.
Nie patrzył już na nic, płonął cały,
ściskając ją mocno. Reiatsu łopotało w suknię, powietrze darło przez wykrot,
rozwiewało już dłuższe włosy, a maska pustego okalająca pół głowy w kłębie
ognia zmieniła się w rogaty hełm. Z pleców wyrosły skrzydła – wielkie i
rozpostarte. Zielono-czarna aura biła z nich wyraźnie, lanca jarzyła się jasno.
Ulquiorra wymierzył nią w kark.
Wypuścił ją. Leciała mu przez palce.
– Dość – usłyszał nagle głos Pana.
Lekkim ruchem dłoni w ostatniej
chwili zmienił jej tor. Ze świstem wbiła się tuż obok łba Jaegerjaqueza. Jego
reiatsu było żałośnie marne; Ulquiorra patrzył na niego śmiało. Nie chciał
odwracać głowy w stronę Aizen-sama, który właśnie do nich podchodził. Ulquiorra
czuł jego reiatsu, przełknął ślinę, ani drgnął. Czy Pan na niego patrzył? Czy
mierzył jego potencjał? Ach, niepotrzebnie się przed nim pochełpił. Nie było to
konieczne, samym zwycięstwem zyskałby szacunek. Nie ścigał się tu przecież o…
Wypuścił trzymany wdech, gdy poczuł
gorącą dłoń na jednym skrzydle; poczuł, jak przesuwała się wolno. Bliskość
Aizen-sama była kosztowna i miła, i przypomniała mu o tym, że… jednak się ścigał.
Ścigał o miejsce przy Panu.
Jego płomień nie zwolnił na moment.
Ulquiorra spojrzał na drugi filar, gdzie gromadzili się inni. Starrk z dłońmi w
kieszeni, Nel Tu z rękoma skrzyżowanymi na piersiach, zaraz obok Nnoitra w
rozkroku, uśmiechnięty parszywie, ale podparty o swój topór wbity w dach.
Szayel Aporro Granz spocony; wsparty
na kolanach.
Zommari na klęczkach przy
nieprzytomnym Yammym.
I Grimmjow w konwulsjach tu, obok.
Cały w oparzeline.
Aizen podszedł do niego, lecz nie
pochylił się doń, sięgnął jedynie po lancę zbitą z energii, którą pochwycił,
jakby ta była trwała. Ulquiorra sam się zadziwił; wiązało się to z kontrolą
mocy. Jego mocy. Jego własnej, jego – Ulquiorry – no i pewnie Giichi; ono,
jakby nie było, dało mu lancę i nauczyło się nią bronić. Ale to Ulquiorra
przecież sam poznał, jak nią zgać. Jego moc – więc trochę i moc Giichi, i
pewnie każdego innego pustego w Hueco Mundo – mogła być zatem mocą Pana. Pan
mógłby z nią zrobić, co chciał.
Aizen przyglądał się lancy przez dłuższą
chwilę, zaraz jednak wbił ją przy Ulqiorze, po czym zaklaskał. Ulquiorra skupił
się mocniej, by zawrzeć w sobie energię – schować skrzydła, zagasić szmaragdowy
płomień reiatsu. Znów maska okryła mu ucho; z innych filarów dotarło naraz
kilka lżejszych oddechów. Napawały chlubą i przywracały rezon.
Rezon, który Ulquiorra stracił
zaraz, gdy Aizen staną tuż przed nim i spojrzał mu prosto w twarz.
– W tym miejscu zrobimy przerwę –
ogłosił, a wszyscy poruszyli się; tylko Ulquiorra stał przed nim twardo, znów
zwarty jak filar Las Noches. A może tym razem, ot, sparaliżowany? – Chodź za
mną.
Przytaknął lichym skinięciem, a nogi
porwały go za Panem same.
To był jego szczyt szczytów.
***
– Czy napijesz się ze mną herbaty?
Jeżeli przez
herbatę Aizen-sama rozumiał przerwę i ten jeden raz chciał odbyć ją
właśnie z nim, Ulquiorra też tego chciał. Znów przytaknął oszczędnie. Ostrożnie
usiadł na samym końcu stołu, na swoim miejscu, a Aizen – zaraz przy wejściu, na
największym z foteli. Natychmiast jakiś Números przybył z tacą do sali.
Postawił filiżankę najpierw przed Ulquiorrą, następnie dopiero przed Panem. Młody
Vasto Lorde uznał to za zniewagę, jednak nie wyraził jej nijak.
– Jesteś moim gościem, mój drogi,
rozgość się więc. – Aizen-sama uśmiechnął się do niego łagodnie. – A wpierw przypomnij
mi, jak cię zwą.
Pan rozsiadł się wygodnie, rękę
położył na stole. Zgiął ją w łokciu, a podbródek oparł na dłoni ściśniętej w
pięść. Ulquiorra czuł się nieswojo, gdy tak mu się przyglądano. Dłonie schował
pod blatem i znów wbił w nie paznokcie. Poczucie swojej siły, którą niedawno co
lepiej poznał – a i słabość części walczących – stało się teraz małe, niewiele
znaczące. Coraz bardziej zdawało się znikać w pamięci. Ulquiorra tak się tym
przejął, że aż prawie zapomniałby odpowiedzieć. Aż drgnął nieznacznie.
– Ul… quiorra. – Zapatrzył się na blat.
– A więc skąd masz taką moc, mój
drogi Ulquiorra? – usłyszał i, nim się odezwał, wpierw ostrożnie dobrał wszystkie
słowa. Poczuł, jak niemal dosłownie stają mu w gardle. Tak trudno było mu je z siebie
wyrzucić.
– Zyskałem ją – powiedział cicho,
natychmiast się poprawiając: – Od przybycia na dwór jest ze mną, mój Panie.
Aizen-sama uśmiechnął się lżej,
jakby szczerość go nie rozdrażniła.
– Oprzyj się, usiądź wygodnie. Ktoś
taki jak ty nie powinien już się bać. Nikt ci jej tutaj nie zabierze, w końcu zyskałeś
ją. – Jego uśmiech poszerzył się nieznacznie. – Ale tak, jak zyskał ją każdy z
was?
Ulquiorra zadrżał na te słowa i już,
już miał coś dodać, ale Aizen-sama uprzedził go.
– Cóż… Trafiła ci się więc wielka
moc. Mam nadzieję, że lepiej – podkreślił – nauczysz się ją kontrolować.
Nie zapominaj, mój drogi, ile numerów mam do rozdania; z ilu złoży się Espada. Nie
chciałbym z któregoś musieć rezygnować, nawet jeśli cała tamta zgraja nie
przyda mi się aż tak.
Ulquiorrę aż ścisnęło coś w piersi.
– Jesteś silny – usłyszał. – Tylko zapewne
jeszcze o tym o nie wiesz i to stąd wynika ta pocieszna płochliwość.
Silny, obiło się w
uszach melodyjnie. Ulquiorra chciał zapamiętać ten ton.
– Wiesz, że tylko niektórzy arrancarzy,
z którymi stoisz na filarze, mają już swe Resurrección? Niektórzy
Privaron Espada są dziś jeszcze od nich silniejsi.
Młody Vasto Lorde aż zaniemówił.
– Zapewne zastanawiasz się teraz,
dlaczego więc zostali wybrani. Otóż mają w sobie wielką moc, godną kilku
szlifów i mojego czasu. W niedalekiej przyszłości staną się prawie tak potężni
jak ty, dostaną swe miecze i uwolnią Zanpakutō. Dlatego zapytam raz jeszcze:
skąd masz swe Zanpakutō, Ulquiorra? Baraggan nie dał ci miecza.
– Panie… wybacz mi, że dałem tak się
ponieść. Zrobiłem to jednak tylko na twoją część. Pozwoliłeś mi stanąć wśród
nich, a ja… ja…
– Już dajmy temu spokój. Odpowiedz na
pytanie.
Jakby na zawołanie w wyobraźni
Ulquiorra zobaczył Giichi. Przypomniał sobie też, jak nie stało ono na dworze
przy Baragganie. Czy Aizen-sama już je poznał…? Nie było tu Giichi, więc raczej
nie. A przecież ktoś tak silny jak ono mogłoby stać tuż obok Starrka…
– Więc…?
Ulquiorra przełknął gorzką
ślinę.
– Tę lancę przyniosłem z pustkowi
Hueco Mundo. Została stworzona z energii Vasto Lorde i wręczona mi, bym kiedyś bronił
tych ziem. Ja ją wchłonąłem, a kiedyś będzie broniła ziem Pana.
– Wręczona, hmm? – Aizen
uniósł filiżankę do ust. – Interesujące.
Ulquiorra wciągnął na ten głos
powietrze, jednak praktyka strachu nie pozwoliła mu zrobić tego nagle. Chłonął
je powoli, starając się nie unosić piersi. Zamiast tego odważył się posłać
Aizenowi krótkie spojrzenie. Było to całkiem nietrudne, gdyż przymykał on oczy
w trakcie degustacji.
– Panie – zaczął Ulquiorra
ostrożnie, ważąc znów każde ze słów – czy źle postąpiłem?
– Nie, mój drogi. – Aizen ostrożnie odłożył
porcelanę na spodek, uszko trzymając w dwóch palcach. – Wątpliwość zrodziłaby
dopiero rezygnacja z sił. Chciałbym jednak poznać w tobie ich wymiar. Staniesz
więc w kolejnej walce ze Starrkiem i tym razem, wyjątkowo, dasz z siebie
wszystko. Z całą resztą już nie staniesz.
Ulquiorra poczuł dreszcz. Czyli
Aizen-sama od początku musiał wiedzieć o tym, iż Cifer tłamsił reiatsu, a
uwolnił jego ćwierć dopiero pod sam koniec starcia! Wiedział, a mimo to
Ulquiorra nie widział w nim teraz goryczy, raczej… zaciekawienie. Dlaczego?
Zachowanie Pana było zbyt nieodgadnione. Czasem uśmiechał się naturalnie jak tu,
prawiąc długo i pięknie, innym razem – mówił zwięźle, szybko przy tym poważniejąc.
– Wystygnie ci – zauważył teraz,
wzrokiem wskazując na filiżankę.
Ulquiorra zobaczył, jak Aizen znów z
niej upija, i sam natychmiast uniósł swoją do ust; też zamknął oczy.
Przypomniał sobie ten moment, gdy na forum przed Baragganem Aizen ogłosił
degradację jego przybocznych. Nikt, nawet Abirama Redder – choć
gwałtowniejszy niż Grimmjow i Nnoitra brani razem – nie sprzeciwił mu się
wtedy. Z drugiego miejsca przy tronie spadł o dwadzieścia numerów i nawet nie
otworzył ust. Tylko Baraggan miał czelność… Ulquiorra zastanowił się chwilę. Skoro
starzec zostanie drugim, kto stanie się Primerą…? Kto dostąpi takiego
zaszczytu? Tylko jeden z nich wszystkich na to zasługiwał.
– Panie mój – odezwał się Ulquiorra,
odkładając filiżankę. – Moja moc nie jest aż tak potężna, za jaką ją bierzesz.
Nie chciałbym cię obrazić – wziął wdech, a oczy wlepił w blat przed sobą – nie
uważam jednak, bym mógł stanąć z Coyote Starrkiem. Widziałem jego walkę z
Nelliel, gdy samo jego hierro odparło jej cero. Czułem, jak dzielił duszę,
każdej oddając reiatsu, aby nie zrobić jej krzywdy.
– Poczułeś to? – Aizen musnął palcami
filiżankę, jakby w zamyśleniu.
– Tak.
– Coraz bardziej mnie ciekawisz, mój
drogi… A więc boisz się go? – W Pana głosie nie usłyszał nonszalancji, jednak
takie wydało mu się wzruszenie jego ramion.
I znów to drżenie gdzieś w środku…
– Nie, Aizen-sama. Nie boję się. –
Przełknął ślinę. – Uważam jedynie, że nie zasłużyłem na większy szacunek.
– Nie chcesz stanąć u mego boku? –
Aizen odchylił głowę i sięgnął po filiżankę. Upił dość spory łyk, tym razem nie
zamykając oczu; spojrzenie, które Ulquiorra czuł na sobie, było twarde i bez
skrępowania. Tłamsił w sobie uczucie, by nie odwrócić głowy. Byłoby to jednak
zbyt niewłaściwe. Skończyło się ledwo na myśli.
– Niczego innego nie pragnę, Panie –
szepnął, ledwo dosłyszalnie. – Jednak to on jest Vasto Lorde od lat, gdy ja…
ja…
– Ach, więc siłę mierzysz
doświadczeniem, nie: potencjałem… – Odłożył filiżankę i uśmiechnął się nazbyt
serdecznie. – Sądzę jednak, że kiedyś pożałujesz tej swojej pociesznej płochliwości,
mój drogi.
Wstał, a jego słowa nie zabrzmiały
jak groźba; było w nich coś wychowawczego, jakby opiekuńczego… Ulquiorra
patrzył nań wdzięcznie i również wstał, gdy Pan ruszył w stronę drzwi. Dopiero
przy nich z nagła surowo dodał:
– Będziesz jej żałował po stokroć.
***
Miała pustkę w głowie. Co robić? Iść
do niego i przekazać mu cudowne wieści? Coś w stylu: Hej, Kisuke, nie
martw się! Będziemy sobie tu żyli długo i szczęśliwie.
Wydała z siebie żałosny jęk.
Jak jakiś nieśmieszny żart…
Jeszcze by pewnie usłyszała, że: Yoruichi-san!
Czy to wypada księżniczce tak nachodzić mężczyzn po nocach? Oczami
wyobraźni widziała, jak siedział na poduszkach pod oknem, z kapeluszem
naciągniętym na oczy. Jeśli w dzieciństwie ona lubiła opalać się na dachu – to
był jej stały ląd, jej pozycja bezpieczna – Kisuke na pewno chował się gdzieś w
piwnicach, pod za dużym pasiastym bucketem.
Uśmiechnęła się na tę myśl.
Lepiej było mu dać teraz spokój. Nie
musiała pędzić do niego z nowiną od Ginreia, bo jaka to była nowina? Żadna,
która rozluźniłaby Kisuke choć trochę; Yoruichi miała w sobie tylko tę odrobinę
nadziei, że nie wpadł na kolejny genialny plan, kidō numer ileś tam…, by
dostać się do Hueco Mundo albo z powrotem do Społeczności Dusz.
Mogłaby mu pomóc pogodzić się z
Karakurą.
Bo przecież nie utknął tu sam!
Utknął tu z przyjacielem i z nią, z Hirako, Hiyori i Lisą. Yoruichi
przystanęła. Spojrzała w jaśniejące niebo, wciąż pełne milionów gwiazd.
Zaszła w znany zaułek, z mocnym wybiciem zręcznie się wspięła po wyrwach w
ceglanej ścianie. Wskoczyła do okna ostrożnie, przeskakując parapet. Lubiła ten
pustostan – trochę na uboczu, niedaleko dworca; ze ścianami pełnymi graffiti i
zapachem palonych śmieci. Ruszyła wyżej po schodach na czwarte piętro, a
na sam dach już po metalowej drabince. Czuła na sobie pierwsze promienie
słońca, więc usiadła wygodnie na wylanym betonie. Widziała stąd całe miasto.
Gdy dostrzeże słońce w zenicie,
zejdzie dwa piętra w dół i przywita się znów z Hirako. To właśnie mu i całej
reszcie opowie, kto odwiedził ją z domu.
Nawet jeśli wciąż nie odzyskają
przytomności.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz