o Ulquiorze Cifer, filarze Las Noches
Wojownik, który stracił moc bojową, na polu walki będzie
tylko przeszkadzał.
Skrzywił się pod nosem z chęcią splunięcia. Stał
wyprostowany, obserwując dwa pale wbite w ziemię. Może i Yoruichi miała rację.
Może wcale nie opłacało się wybierać do Hueco Mundo, będąc praktycznie
pozbawionym mocy, kiedy Aizen, wprost przeciwnie, nigdy nie był silniejszy…?
Bez sensu było to zarywanie nocek, a Tessai-san też bez sensu, że wbijał te
pale. Tylko się bez sensu zmachał.
Kurwa.
Kisuke odwrócił wzrok. Ruszył powolnym krokiem przed siebie,
ręce trzymał głęboko w kieszeniach płaszcza. Szedł, utwardzając piasek, choć
wiedział, że tworzył ścieżkę zupełnie donikąd.
Tak wiele rzeczy nie miało tu sensu. Utknął w bezsensie –
tak czuł. Utknął tu z nią; oni wszyscy utknęli z nim. Na nic był im potrzebny,
nie mógł się wychylać w stronę Społeczności i czy naprawdę była mu pisana
kariera – no po prostu szczyt, kurwa, marzeń – sklepikarza? No pewnie, że
odwiedzą go w końcu jacyś Shinigami. Będą stacjonować w tu, w Karakurze, być
może nawet będą potrzebowali schronienia, gigai czy gikonów. Urahara skrzywił
się na tę myśl jeszcze bardziej. Nie miałby problemu z towarem, wszystkim były
jego dłonie, umiejętności i kidō. Banalne aż tak, że daremne.
Jeżeli nie potrafisz rozwiązać problemu, w rzeczywistości
nie jest on twoim problemem. Kisuke nie pamiętał, czyje to były słowa, ale
nienawidził tego uczucia, gdy ktoś sugerował mu, by przestał robić cokolwiek
angażującego i skupił się na małych rzeczach. Bo niby po co mu były intensywne
eksperymenty, następne drabinki awansów, w końcu to parszywe Hōgyoku…? A teraz
siedzieć tu, na dupsku, i czekać tylko, aż Aizen zrobi kolejny krok. Tyle
Urahara mógł.
Nie, Hōgyoku nie było parszywe. Nie było złe, Kisuke nie
uważał, że dawanie mocy było czymkolwiek niewłaściwym. No dobrze, może i
niebezpiecznym, a jednak całkiem słusznym. Każdemu się należało, każdy powinien
mieć szansę poczuć się potrzebnym, nie każdy powołany był do roli sklepikarza…
Kisuke szczególnie wierzył, że nie istniało nic gorszego od poczucia
bezużyteczności.
Takiej co, kurwa, czuł teraz.
– Urahara-dono. – Tessai-san zszedł po długiej drabinie
prosto na sam dół, Urahara w milczeniu obserwował go spod kapelusza. – Coraz
bardziej imponujące jest to podziemie. Znów przechodzisz sam siebie…
Kisuke nawet nie odpowiedział, tylko wzruszył
ramionami.
– Pomyślałem, że może warto będzie je wykorzystać na towary.
Nowe dostawy nie będą się mieścić na górze – dodał Tessai-san, stając prosto przed
nim i biorąc się po boki.
Urahara rozmyślał nad tym chwilę, wciąż nie podnosił wzroku.
W końcu wyminął Tsukabishiego i jakby nigdy nic ruszył w stronę drabinki.
– Nie będziemy aż tak potrzebni – wymamrotał pod nosem. Nawet się nie obejrzał.
***
Zielony błysk rozproszył się i zniknął. Grimmjow uderzył
plecami w betonową taflę dachu, a warknięcie rozbrzmiało pewnie głośniej, niż
miało. Ulquiorra uniósł brwi ledwo na moment i spojrzał na swoją dłoń. Dlaczego
Jaegerjaquez poddał się cero jak zwykły pusty, jakby był tylko nic nieznaczącym
paprochem w powietrzu, zdmuchniętym lekkim powiewem?
– Ulquiorra!! – wykrzyczał, a Cifer zerknął w jego stronę. –
Nie lekceważ mnie tak!
Grimmjow wstał hardo, na powrót naparł na niego.
Przyspieszył i, zanim Ulquiorra się obejrzał, już pięść miał przed twarzą, już
prawie spadł na niego grad sążnistych ciosów. Cofnął się więc, ale Grimmjow też
potrafił być szybki; naraz rozwarł palce i gdyby nie kolejny Ulquiorry
nieznaczny kroczek w tył – złapałby go za gardło.
Grimmjow pochwycił tylko sukno przy piersi, szarpnął je i
rozerwał. Ulquiorra ukradkiem spojrzał na Aizena na czele innych, w rzędzie na
drugim filarze. W oczach Pana nie widział zachwytu. Jak mógł dać się tak
podejść, i to właśnie teraz…? Przez ciemny wykrot przebrzmiała fala powietrza,
Ulquiorra nie poczuł z niej nic.
Najmniejszej ciarki.
Grimmjow nie dawał mu czasu na doznania, wysuwając kolejne
ciosy. Jego ryk drażnił w uszy, fala dźwiękowa aż zakłuła. Ulquiorra stanął
pewniej, w rozkroku, nie cofnął się nawet o cal. Energia przedarła się na nim
na dwie fale, niby wicher łomocząc w suknię. Reiatsu ominęło Ulquiorrę tak, jak
minęłoby zbity filar Las Noches.
Coś jakby szeptem kusiło, by również pochwalić się mocą, ale
inny głos wewnątrz Ulquiorry uznał to za niedorzeczne.
Niedorzeczne.
Żeby tego wyjca nie ściszyć tu, z miejsca…?
Z palca wypuścił cero, tym razem mocniejsze.
Grimmjow odskoczył nieco dalej i wylądował w podparciu, jak
do biegu. Rzucił się znowu w przód, by wymierzać to silne kopnięcia, to ciosy.
Ulquiorra unikał ich z należytą rozwagą, ostatni prosty sierpowy blokując
przedramieniem; siła Grimmjowa była jak żadna. Ulquiorra spojrzał z ukosa znów
na Pana; Aizen-sama ani drgnął.
– Tu jestem!! – Grimmjow cofnął rękę, raz jeszcze wymierzył
pięścią w ten sam blok.
Ulquiorra wyczuł na niej zebraną moc i natychmiast zabrał
przedramię. Ten przeklęty wszarz zmiażdżyłby mu kość! Jaegerjaquez wydał mu się
teraz dość silnawy i lepiej było mu nie forować. Reiatsu miał harde, ale
Ulquiorra poznał już, że szybko się wypalało. Nagle Grimmjow znów coś wyryczał.
– Stań do mnie w końcu, nie uciekaj!
Ulquiorra nie miał zamiaru go słuchać. Gdy po kilku salwach
niecelnych uderzeń Jaegerjaquez dyszał spocony i słaniał się, Cifer wciąż
spokojnie oddychał. Stojąc tak – choć wcale nie chciał – nie mógł przestać czuć
się zwyczajnie lepszy. Dłoń rozpalił czerwonym światłem; silna bala naraz wbiła
się w Jaegerjaqueza. Przebiła hierro i spaliwszy koszulę, trafiła prosto w pierś.
Ulquiorra poczuł w nosie swąd spalonej skóry.
Grimmjow przewalił się na plecy. Wił się, by zadusić ogień.
– Ty…! – W końcu wbił paznokcie w beton i cały w spazmach
oparł się na przedramionach.
Ulquiorra widząc to, zaintrygowany uniósł brwi. Lekko
zapłonął reiatsu, które otoczyło go trawiastymi płomieniami. Te nie spalały go,
jedynie gilgały przyjemnie wzdłuż ramienia; spłynęły aż do dłoni, gdy wyciągnął
ją beznamiętnie. Wskazał Grimmjowa palcem.
Dlaczego jesteś tak słaby?
Czy to nie przez ten brak pokory, który tak samo zgubił nawet
Boga-Króla…? Wtedy Ulquiorra to zrozumiał. Spojrzał na Grimmjowa inaczej, z
nutą rozczarowania.
– Nawet gdy podniesiesz się i z tysiąc razy, nigdy nie
osiągniesz zwycięstwa – wyszeptał.
Szmaragdowe cero zebrało się na opuszce w wydatną kulę i
uderzyło z siłą setki tysiąca pustych.
Grimmjow ledwie zdążył wzmocnić swe hierro; tylko ono
uratowało go przed śmiercią. Koszula i spodnie rozdarły się na nim, smród
spalenizny poniósł się aż do drugiego filaru. Jaegerjaquez wył, powoli zsuwał
się z dachu, na krańcu ledwo złapał palcami za spad. W oczach piekliły mu się
niemoc i lęk. Zacisnął szczękę i, emitując resztkami reiatsu, naparł, by się
podciągnąć.
Ulquiorra podszedł do niego ledwo o krok. Wyciągnął tę samą
dłoń, tym razem w górę, a opuszki palców objęły się mocniejszym płomieniem.
Jasnym, szmaragdowym u dołu, lecz o czarnych, smolistych językach. Energia
sformowała się w lancę.
– Zamknij go w swych skrzydłach, Murciélago.
Nie patrzył już na nic, płonął cały, ściskając ją mocno.
Reiatsu łopotało w suknię, powietrze darło przez wykrot, rozwiewało już dłuższe
włosy, a maska pustego okalająca pół głowy w kłębie ognia zmieniła się w rogaty
hełm. Z pleców wyrosły skrzydła – wielkie i rozpostarte. Szmaragdowa aura biła
z nich wyraźnie, lanca jarzyła się jasno. Ulquiorra wymierzył nią w Grimmjowa kark.
Wypuścił ją. Już leciała mu przez palce…
– Dość – usłyszał nagle głos Pana.
Lekkim ruchem dłoni w ostatniej chwili zmienił jej tor. Ze
świstem wbiła się tuż obok łba Jaegerjaqueza. Jego reiatsu było żałośnie marne;
Ulquiorra patrzył na niego nijako; myślał tylko o tym, by zbyt śmiało nie odwrócić
głowy w stronę Pana, który właśnie do nich podchodził. Ulquiorra czuł jego
reiatsu, przełknął ślinę, ani drgnął. Czy Aizen-sama na niego patrzył? Czy
mierzył jego potencjał? Ach, niepotrzebnie się przed nim pochełpił. Nie było to
konieczne, samym zwycięstwem zyskałby szacunek. Nie ścigał się tu przecież o…
Wypuścił trzymany wdech, gdy gorąca dłoń spoczęła na jednym jego
skrzydle; poczuł, jak przesuwa się wolno. Bliskość Aizen-sama była kosztowna i
miła, i przypomniała o tym, że… chyba, chyba jednak się ścigał.
Ścigał o miejsce przy Panu.
Jego płomień nie zwolnił na moment. Ulquiorra spojrzał na
drugi filar, gdzie gromadzili się inni. Starrk z dłońmi w kieszeni, Nel Tu z
rękoma skrzyżowanymi na piersiach, zaraz obok Nnoitra w rozkroku, niby wciąż uśmiechnięty
parszywie, ale nadal podparty o swój topór, teraz mocno wbity w dach.
Szayel Aporro Granz spocony; wsparty na kolanach.
Zommari na klęczkach przy nieprzytomnym Yammym.
I Grimmjow w konwulsjach tu, obok. Cały w oparzeline.
Aizen podszedł do niego, lecz nie pochylił się doń, sięgnął
jedynie po lancę zbitą z energii, którą pochwycił, jakby ta była trwała.
Ulquiorra sam się zadziwił; wiązało się to z kontrolą mocy. Jego mocy. Jego
własnej, jego – Ulquiorry – no i pewnie mocy Giichi; ono, jakby nie było, dało mu
lancę i nauczyło nią bronić. Ale to Ulquiorra przecież sam poznał, jak to było
nią żgać. Zresztą jego moc – więc trochę i moc Giichi, i pewnie każdego innego
pustego w Hueco Mundo – i tak należała do Pana. Nie dziwne, że ktoś tak potężny
mógł z nią robić, co chciał.
Aizen-sama przyglądał się lancy przez dłuższą chwilę, zaraz
jednak wbił ją tuż przy Ulquiorze, po czym zaklaskał. Ulquiorra skupił się
mocniej, by zawrzeć w sobie energię – schować skrzydła, zagasić szmaragdowy
płomień reiatsu. Znów maska okryła mu ucho; z innych filarów dotarło naraz
kilka lżejszych oddechów. Napawały chlubą, ale i przywracały rezon.
Rezon, który Ulquiorra stracił zaraz, gdy Aizen staną tuż
przed nim i spojrzał mu prosto w twarz.
– W tym miejscu zrobimy przerwę – ogłosił, a wszyscy
poruszyli się nieznacznie; tylko Ulquiorra stał przed nim twardo, znów zwarty
jak filar Las Noches. A może tym razem, ot, sparaliżowany? – Chodź za mną.
Przytaknął lichym skinięciem, a nogi porwały go za Panem
same.
To był jego szczyt szczytów.
***
– Czy napijesz się ze mną herbaty?
Jeżeli przez herbatę Aizen-sama rozumiał przerwę i
ten jeden raz chciał odbyć ją właśnie z nim, Ulquiorra też tego chciał. Znów
przytaknął oszczędnie. Ostrożnie usiadł na samym końcu stołu, na swoim miejscu,
a Aizen – zaraz przy wejściu, na największym z foteli. Natychmiast
jakiś Números przybył z tacą do sali. Postawił filiżankę najpierw przed
Ulquiorrą, następnie dopiero przed Panem. Młody Vasto Lorde uznał to za
zniewagę, jednak nie wyraził jej nijak.
– Jesteś moim gościem, mój drogi, rozgość się więc. –
Aizen-sama uśmiechnął się do niego łagodnie. – A wpierw przypomnij mi, jak cię
zwą.
Pan rozsiadł się wygodnie, rękę położył na stole. Zgiął ją w
łokciu, a podbródek oparł na dłoni ściśniętej w pięść. Ulquiorra czuł się
nieswojo, gdy tak mu się przyglądano. Dłonie schował pod blatem i znów wbił w
nie paznokcie. Poczucie swojej siły, którą niedawno co lepiej poznał – a i
słabość części walczących – stało się teraz małe, nic nieznaczące. Coraz
bardziej zdawało się znikać w pamięci. Ulquiorra tak się tym przejął, że aż
prawie zapomniałby odpowiedzieć. Aż drgnął nieznacznie.
– Ul… -quiorra. – Zapatrzył się na blat.
– A więc skąd masz taką moc, mój drogi Ulquiorra? – usłyszał,
ale nim się odezwał, ostrożnie dobrał wszystkie słowa. Poczuł, jak niemal stają
mu w gardle, tak trudno było mu je z siebie wyrzucić.
– Zyskałem ją – powiedział cicho, natychmiast się
poprawiając: – Od przybycia na dwór jest ze mną, mój Panie.
Aizen-sama uśmiechnął się lżej, jakby szczerość go nie
rozdrażniła.
– Oprzyj się, usiądź wygodnie. Ktoś taki jak ty nie powinien
już się bać. Nikt ci jej tutaj nie zabierze, w końcu zyskałeś ją… – jego
uśmiech poszerzył się nieznacznie – tak, jak zyskał ją każdy z was? – W głosie
zagrała pewna ciekawość.
Ulquiorra zadrżał na te słowa i już, już miał coś dodać, ale
Aizen-sama uprzedził go.
– Cóż… Trafiła ci się więc wielka moc. Mam nadzieję,
że lepiej – podkreślił – nauczysz się ją kontrolować. Nie zapominaj,
mój drogi, ile numerów mam do rozdania; z ilu złoży się Espada. Nie chciałbym z
któregoś musieć rezygnować, nawet jeśli tamta zgraja nie przyda mi się tak
bardzo… jak ty.
Ulquiorrę aż ścisnęło coś w piersi.
– Jesteś silny – usłyszał. – Tylko zapewne jeszcze o tym o
nie wiesz i stąd wynika ta pocieszna płochliwość.
Jesteś silny… – obiło się w uszach melodyjnie.
Ulquiorra chciał zapamiętać ten ton.
– Wiesz, że tylko nieliczni arrancarzy, wśród których stoisz
na filarze, mają już swe resurrección…? Niektórzy z dawnej Espady
Boga-Króla nadal są od nich silniejsi, a jednak nie stoją tu, wśród was.
Młody Vasto Lorde aż zaniemówił.
– Zapewne zastanawiasz się teraz, dlaczego więc zostali
wybrani. Otóż ciekawą mnie, mają w sobie wielką moc, godną kilku szlifów i
mojego czasu. W niedalekiej przyszłości staną się prawie tak potężni jak ty,
dostaną swe miecze i uwolnią zanpakutō. Dlatego zapytam raz jeszcze: skąd masz
swe zanpakutō, Ulquiorra? Baraggan nie dał ci miecza.
– Panie… – Ulquiorra natychmiast schylił głowę. Co powiedzieć,
by nie narazić się na utratę tego łagodnego wzroku, którym tak go obdarzono? By
nie stracić tych szat, nie zostać wyrzuconym z domu, nie…
– Spokojnie, mój drogi. Możesz mi wszystko powiedzieć –
usłyszał, i dopiero wtedy podniósł wzrok.
Przytaknął, bardziej do siebie niż do Pana.
– Panie, wybacz mi, że tak dałem się ponieść. Zrobiłem to
jednak na twoją cześć. Pozwoliłeś mi stanąć wśród nich, a ja… ja…
– Już dajmy temu spokój, Ulquiorra. Odpowiedz na pytanie.
Jak na zawołanie w wyobraźni Ulquiorra zobaczył Giichi.
Przypomniał sobie też, że nie stało ono na dworze, przy Baragganie. Czy więc Aizen-sama
już je poznał…? Pan nie hołdował wolności ani samowoli, więc raczej nie – nadal
musiało skrywać się na pustyni. A przecież ktoś tak silny jak ono mogłoby śmiało
stać tuż obok Starrka, siedzieć tu zamiast niego. Dlaczego dało mu lancę?
Dlaczego samo nie chciało tego wszystkiego…?
Ta myśl nie dawała mu spokoju.
– Więc…? – usłyszał i natychmiast odzyskał rezon. Przełknął
gorzką ślinę.
Ile mógł powiedzieć Panu? I co zrobi Pan, gdy dowie się o…
– Tę lancę – zaczął Ulquiorra, bo wiedział, że nie może
dłużej nadwyrężać jego cierpliwości – przyniosłem z pustkowi Hueco Mundo.
Została stworzona z energii Vasto Lorde i wręczona mi, bym bronił tych ziem. Ja
ją wchłonąłem i zamierzam nią bronić ziem Pana.
– Wręczona, hmm? – Aizen uniósł filiżankę do ust. –
Interesujące.
Ulquiorra wciągnął na ten głos powietrze, jednak praktyka
strachu nie pozwoliła mu zrobić tego nagle. Chłonął je powoli, starając się nie
unosić piersi. Zamiast tego odważył się posłać Aizenowi krótkie spojrzenie.
Chciał…, nie, musiał wyczytać z niego, jak zareagował na te informacje. Ale
Aizen-sama przymykał oczy w trakcie degustacji.
– Panie – zaczął Ulquiorra ostrożnie, ważąc znów każde ze
słów – czy źle postąpiłem?
– Nie, mój drogi. – Aizen ostrożnie odłożył porcelanę na
spodek, uszko trzymając w dwóch palcach. – Twoją wątpliwość zrodziłaby dopiero
rezygnacja z sił. Chciałbym jednak poznać w tobie ich wymiar. Staniesz więc w
kolejnej walce ze Starrkiem i tym razem – słowa te podkreślił – dasz z siebie
wszystko. Z całą resztą już nie staniesz.
Ulquiorra poczuł dreszcz. Czyli Aizen-sama od początku
musiał wiedzieć o tym, iż Cifer tłamsił reiatsu, a uwolnił jego ćwierć dopiero
pod sam koniec starcia! Wiedział, a mimo to Ulquiorra nie widział w nim teraz zawodu,
raczej… zaciekawienie. Dlaczego? Zachowanie Pana było zbyt nieodgadnione.
Czasem uśmiechał się naturalnie jak tu, prawiąc długo i pięknie, innym razem –
mówił zwięźle, szybko przy tym poważniejąc.
– Wystygnie ci – zauważył teraz, wzrokiem wskazując na
filiżankę.
Ulquiorra zobaczył, jak Aizen znów z niej upija, i sam
natychmiast uniósł swoją do ust; też zamknął oczy. Myśl o Giichi szybko
przeminęła; na szczęście Pan nie drążył tematu, zapewne więc nie był faktem
istnienia Vasto Lorde z pustyni szczerze zainteresowany. Ulquiorra przypomniał
sobie teraz inny moment – gdy na forum przed Baragganem Aizen ogłosił
degradację jego przybocznych. Nikt, nawet Abirama Redder – choć
gwałtowniejszy niż Grimmjow i Nnoitra brani razem – nie sprzeciwił mu się
wtedy. Z drugiego miejsca przy tronie spadł o dwadzieścia numerów i nawet nie
otworzył ust. Tylko Baraggan miał czelność… Ulquiorra zastanowił się chwilę.
Skoro starzec zostanie drugim, kto stanie się Primerą…? Kto dostąpi takiego
zaszczytu? Tylko jeden z nich wszystkich na to zasługiwał.
– Panie mój – szepnął Ulquiorra, odkładając filiżankę. W
środku aż cały drżał. – Moja moc nie jest tak potężna, za jaką ją bierzesz. – Wziął
wdech, a oczy wlepił w blat przed sobą. – Nie uważam, bym zasługiwał, by stanąć
z Coyote Starrkiem. Widziałem jego walkę z Nelliel, gdy samo jego hierro
odparło jej cero. Czułem, jak dzielił duszę, każdej oddając reiatsu, aby nie
zrobić jej krzywdy.
– Poczułeś to? – Aizen musnął palcami filiżankę, jakby w
zamyśleniu.
– Tak.
– Coraz bardziej mnie ciekawisz, mój drogi… A więc boisz się
go? – W Pana głosie nie usłyszał nonszalancji, jednak takie wydało mu się
wzruszenie jego ramion.
I znów to drżenie gdzieś w środku…
– Nie, Aizen-sama. Nie boję się. – Przełknął ślinę. – Uważam
jedynie, że nadal nie zasłużyłem na większy szacunek.
Aizen zaśmiał się krótko.
– Twoje resurrección zdaje się temu przeczyć. Dlaczego tak
wzbraniasz się przed tą mocą? Czyżbyś nie czuł, że…
Ulquiorra dostrzegł w jego oczach błysk.
– …że nie należy do ciebie, mój drogi?
A więc Aizen-sama jednak zapamiętał. Jednak się
zainteresował…
…Giichi…
Ulquiorra już miał coś odpowiedzieć, jeszcze bledszy i
zduszony, ale Pan tylko machnął ręką.
– A może po prostu nie chcesz stanąć u mego boku. – Odchylił
głowę i znów sięgnął po filiżankę. Upił dość spory łyk, tym razem nie zamykając
oczu; spojrzenie, które Ulquiorra czuł na sobie, było twarde i bez skrępowania.
Sam tłumił w sobie chęć odwrócenia głowy. Byłoby to jednak zbyt niewłaściwe. Tylko
dolałby oliwy do ognia.
– Niczego innego nie pragnę, Panie – szepnął, ledwo
dosłyszalnie. – Jednak to Coyote Starrk jest Vasto Lorde od lat, gdy ja… ja…
– Ach, więc siłę mierzysz doświadczeniem, nie: potencjałem…
– Odłożył filiżankę i uśmiechnął się nazbyt serdecznie. – Sądzę jednak, że
kiedyś pożałujesz tej swojej pociesznej płochliwości, mój drogi.
Wstał, a jego słowa nie zabrzmiały jak groźba; było w nich
coś wychowawczego, jakby opiekuńczego… Ulquiorra patrzył nań wdzięcznie i
również wstał, gdy Pan ruszył w stronę drzwi. Dopiero przy nich z nagła surowo
dodał:
– Będziesz jej żałował po stokroć.
***
Miała pustkę w głowie. Co robić? Iść do niego i przekazać mu
cudowne wieści? Coś w stylu: „Hej, Kisuke, nie martw się! Będziemy sobie
tu żyli długo i szczęśliwie!”.
Wydała z siebie żałosny jęk.
Jak jakiś nieśmieszny żart…
Jeszcze by pewnie usłyszała, że: „…Yoruichi-san! Czy to
wypada księżniczce tak nachodzić mężczyzn po nocach?”. Oczami wyobraźni
widziała, jak siedział na poduszkach pod oknem, z kapeluszem naciągniętym na
oczy. Jeśli w dzieciństwie ona lubiła opalać się na dachu najwyższej
posiadłości należącej do rodu Shihōin – to był jej stały ląd, jej pozycja
bezpieczna – Kisuke na pewno chował się gdzieś w piwnicach, pod za dużym
pasiastym bucketem.
Uśmiechnęła się na tę myśl.
Lepiej było mu dać teraz spokój. Nie musiała pędzić do niego
z nowiną od Ginreia, bo jaka to była nowina? Żadna, która rozluźniłaby Kisuke
choć trochę; Yoruichi miała w sobie tylko tę odrobinę nadziei, że nie wpadł na
kolejny genialny plan, kidō numer ileś tam…, by dostać się do Hueco Mundo
albo z powrotem do Społeczności Dusz.
Mogłaby mu pomóc pogodzić się z Karakurą.
Bo przecież nie utknął tu sam! Utknął tu z przyjacielem
i z nią, z Hirako, Hiyori i Lisą. Yoruichi przystanęła. Spojrzała w jaśniejące
niebo, wciąż pełne milionów gwiazd. Zaszła w znany zaułek, z mocnym
wybiciem zręcznie wspięła się po wyrwach w ceglanej ścianie. Wskoczyła do
środka przez okno, zwinnie omijając parapet. Lubiła ten pustostan – trochę na
uboczu, niedaleko dworca; ze ścianami pełnymi graffiti i zapachem palonych
śmieci. Ruszyła wyżej po schodach na czwarte piętro, a na sam dach już po
metalowej drabince. Czuła na sobie pierwsze promienie słońca, więc usiadła
wygodnie na wylanym betonie. Widziała stąd całe miasto.
Gdy dostrzeże słońce w zenicie, zejdzie dwa piętra w dół i
przywita się znów z Hirako. To właśnie jemu i całej reszcie opowie, kto
odwiedził ją z domu.
Nawet jeśli wciąż nie odzyskali przytomności.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz