11
czwartek,
kwietnia

POGŁOS PIERWSZY

o Sklepie Urahary i poznaniu dobra






– Urahara-dono – rzekł grzecznie Tessai w oczekiwaniu. Wczesne słońce grzało mu w plecy.

Cztery wypełnione po brzegi kartony nie były dla niego ciężkie; trzymał je jeden na drugim, a razem sięgały aż za jego głowę. Tessai Tsukabishi wcale nie należał do najniższych. Wręcz przeciwnie.

Ludzie mijający ciężarówkę przy podjeździe patrzyli na niego zdziwieni. Ktoś się wprowadza? Do tej ruiny? Tu, to chyba tylko zakład pogrzebowy… Tessai słyszał ich szepty. Ignorował je. 

Tymczasem Kisuke Urahara stał przed nim w przejściu piętrowego sklepiku, a chłodny podmuch przeciągu lekko rozwiewał mu oliwkowy płaszcz. Kisuke drapał się po dwudniowym zaroście, drugą ręką opierał o laskę i patrzył z dumą przed siebie. 

– Tessai-san, co myślisz? 

– Myślę, że będzie dobrze, Urahara-dono. 

– Czy widzisz już te półki i półeczki? Tam, na górze – wskazał palcem starą drewnianą meblościankę – słoik z „Cuksami wzmocnionego reiatsu”. Żeby za łatwo go nie dosięgnąć, a tam… – zjechał palcem niżej – skrzynia z gigai. – Zasępił się. Uniósł laskę na wysokość ramion, skierował ją na plakat ciemnoskórej modelki; zmrużył oko, jakby celował. – Tam schowamy to. W sejfie, oczywiście – dodał szeptem.

Tessai kiwnął głową; Kisuke dostrzegł to ledwie kątem oka. Naraz machnął laską i spojrzał na niego zdziwiony, dziobiąc go w pierś.

– Dlaczego jeszcze tak stoisz? No już-już, ruchy...! 

Tessai ani drgnął, dopóki Urahara się nie odsunął. Uśmiechnięty obserwował, jak barczysty mężczyzna podnosi karton, potem drugi, i odkłada je pod ścianę. Gdy wrócił do drzwi i znów mijał Kisuke, razem, obok siebie, wyglądali przez chwilę jak Jōmon Sugi* i, ot, oliwkowy krzak. 

Jōmon Sugi z czarnym, zawijanym wąsem i krzak oliwki w kapeluszu i sandałach. 

– Dalej, Tessai-san! Jeszcze tylko dwadzieścia dziewięć kartonów i jesteśmy w domu. 

Tsukabishi nie odpowiedział. Urahara podziwiał jego oddanie, chociaż bez przesady, by się teraz nad tym rozczulać. 

Urahara Kisuke miał już swój plan.

 

***

 

Zaplecze okazało się dość… niewielkie. Zdecydowanie zbyt małe, by prowadzić w nim pomniejsze badania, a co dopiero by postawić centrum laboratorium i salę treningową. Na środku pokoiku leżała ciężka klapa. Wystarczyło, by Urahara na nią spojrzał, a Tessai już do niej podszedł i, napinając barki, szarpnął ją ze zgrzytem, aż zadrżał cały parkiet. Gdy mężczyzna się podniósł, poprawił okulary na nosie. Kisuke ruszył po drabince pierwszy. 

Ciemno. Chłodno.

Tessai zszedł drugi. Wyprostował się i wyciągnął przed siebie ręce. 

– Hadō trzydzieści jeden. Shakkahō – powiedział powoli, a między dłońmi rozbłysła mu czerwona kula.

Światło objęło pomieszczenie, które okazało się jeszcze mniejsze od zaplecza; pełne pajęczyn i starych pustych skrzyń. Rowerowa rama, suszarka na pranie, kilka wiaderek. Nic ciekawego. I gdzie tu niby pomieścić cały sprzęt?

Tessai czekał. Urahara miał już wprawdzie kilka pomysłów, jak rozwiązać ten problem, zresztą jego uśmiech mógłby dobitnie o tym świadczyć. Choć z drugiej strony Tessai musiał zdawać sobie sprawę, że uśmiech w przypadku Urahary o niczym nie świadczył. Mógł kryć wszystko i nic.

Kisuke jak na zawołanie stanął na środku i oparł laskę o grunt. 

– Potrzebujemy tego miejsca – wymamrotał pod nosem. – Dokładnie takiego, jakie stworzyliśmy w Społeczności, z Yoruichi-san. Tylko większego. – Wziął oddech. – I może bez gorących źródeł tym razem.

Nie liczył na żadną odpowiedź. Zamaszyście podniósł laskę i znów stuknął nią o parkiet. I jeszcze raz.

I jeszcze. 

– Przebudź się, Benihime! – krzyknął, a laska natychmiast przybrała kształt jednoręcznego miecza o biało-czarnym ostrzu. Rękojeść nie przypominała już laski z delikatnymi, czarnymi zdobieniami i ze zwisającym, czerwonym frędzlem. – Kwil, Szkarłatna Księżniczko!

Shikai usłuchał i rozbłysnął złocistą poświatą. Tak silną, że zdmuchnęła kulę z dłoni Tsukabishiego, który natychmiast opuścił ręce. Urahara stuknął w podłogę ostatni raz, a ta wpierw mocno pękła. Odskoczył, gdy rozpadła się pod nim, tworząc głęboki, wąski słup pustki. Energia miecza ubiła ziemię, robiąc przestrzeni miejsce. Wciąż biła z niej złota aura, choć Benihime z powrotem stała się laską.

Tsukabishi podszedł i nachylił się nad dołem; razem z Kisuke spojrzeli w rażącą światłem otchłań.

– No, Tessai-san, całkiem sporo roboty przed nami. 

Już miał coś odpowiedzieć, ale spoważniał jeszcze bardziej niż zwykle. Zmarszczył brwi, zerknął na drabinę i potem dalej wyżej – na klapę. Z góry przyglądały mu się dwie dziecięce, mocno zdziwione twarzyczki. 

– Tessai-san, jak to? Nie zamknąłeś sklepiku? 

Obaj z Kisuke spojrzeli po sobie i spoglądali tak długo, dopóki Urahara nie rzucił się w stronę drabiny. 

– Tam przecież zostały cuksy!!

 

***

 

Patrzył na dwie twarzyczki. Jedną czerwonowłosą i piegowatą, chłopięcą, a drugą – dziewczęcą, z dużymi oczami i włosami upiętymi w kucyki sterczące jak dwie czarne fontanny. Obie twarzyczki wciąż się dziwiły, lecz nie drżały już. 

– Co tu robicie, smyki? – zapytał Urahara, celując w ich stronę laską. Raz w niego, raz w nią.

Siedzieli grzecznie. Ona spuściła wzrok, a on – nie, tylko zmarszczył czoło i nos, aż w końcu się po nim podrapał. Aż kichnął. 

– Mowę wam odjęło czy macie tak od zawsze? – dodał Kisuke, kucając naprzeciw.

Siedzieli na długiej poduszce wzdłuż ściany, gdzie wkrótce miała stanąć lada. Milczeli. Urahara machnął na nich ręką i wstał, po czym podszedł do wysokiej meblościanki, stanął na najniższej szafce, by sięgnąć słoika pod sufitem. Tylko spojrzał – nie musiał nic więcej. Wydał z siebie jęk, po czym zeskoczył z głośnym stukiem.

– Ubyło! Coś macie na swoją obronę?

– Tak! – Chłopiec wstał i tupnął. Spojrzał Kisuke prosto w oczy, jeszcze bardziej marszcząc czoło. Machnął ręką na kij baseballowy przy drzwiach. – Graliśmy i piłka nam wpadła. Czy okej zostawiać otwarte drzwi i słodycze, a potem dziwić się, że zniknęły? Nie o-kej! – powiedział, tupiąc z każdą sylabą. – A w ogóle to były gorzkie! – Pokazał język. 

Tessai stał w kącie poważny, z rękoma założonymi na piersi. 

– Ma rację, Urahara-dono. – Poprawił okulary.

Kisuke odwrócił się do niego. 

– Taaak? Hooo… Musimy więc popracować nad smakiem.

Tsukabishi zdawał się zignorować tę odpowiedź; Kisuke doskonale wiedział, co zaraz usłyszy.

– To moja wina, przepraszam. Czy coś im będzie dolegać?

Kisuke machnął na niego ręką, po czym zrobił spory krok i stanął przy dzieciach. Złapał dziewczynkę za ramię i pociągnął ją w górę; spojrzała na niego nieśmiało, czerwieniąc się, lecz wciąż tylko milczała. Odłożył ją, po czym skierował chłopca tak, by stanął do niej plecami. Zlustrował tę dwójkę z góry na dół, obszedł, przeskakując poduszkę i głośno klupiąc drewnianymi sandałami. Zajrzał dzieciom w uszy i kazał zrobić długie „aaa”. Oboje wysunęli języki. 

– Hmm, trudno powiedzieć, Tessai-san. Czy czujecie się inaczej niż zwykle? 

Zgodnie pokręcili głowami.

– Koniecznie dajcie znać, gdy zaczniecie widzieć zmarłych. A teraz no już, raz-raz, piszemy umowę o dzieło czy zlecenie?

 

***

 

Półksiężyc świecił nieprzerwanie, pustynny piach delikatnie unosił się na wietrze. Dla Giichi było to dość przyjemne; uśmiechało się, leżakując jak zwykle. Dłonią wystającą spod głowy, na której się opierało, głaskało szczękę, czasem pukało w kość, która szczelnie ją okalała; Giichi wygrywało na niej melodię wymyśloną na poczekaniu, stopą tupiąc w rytmie o ziemię i rozdmuchując piach.

Nagle przestało.

Podniosło się i wsłuchało w otchłań daleko, daleko przed sobą. Moc, którą wyczuło, była niebosiężna. Reiatsu – duchowa energia – tak silne, że ot byle pustego zwaliłoby z nóg.

Giichi jednak trzymało się prosto jak trzcina. Lata minęły, odkąd nie było już zwykłym pustym czy adjuchasem, a Vasto Lorde – choć niskim, to sprawnym i krzepkim. Proste włosy do ramion związane miało szmaragdową wstążką w kitkę, by nie wpadały do ust pod wpływem wiatru.

Moc zbliżała się o krok, o dwa, o trzy. Giichi rozejrzało się ciekawie, czuło ją każdą najmniejszą kostką. Pod jej naporem ziemia zdawała się aż drżeć. Moc była też strasznie szybka – Giichi nie widziało jeszcze, by ktoś tę część pustyni kiedykolwiek przemierzał tak prędko. Nawet nie spostrzegło, gdy coś przebiegło tuż obok. Dopiero po chwili Giichi samo się zerwało i dogoniło moc. Chwilę biegło wraz z nią, ramię w ramię, ono i… on. Inny jakiś, obcy. Giichi przyjrzało mu się ciekawsko. Nie, to już nie mógł być adjuchas, to musiał być…

Vasto Lorde!

Lecz wciąż młodziutki. Mknął niby duch, bieluśki i przeraźliwie wątły, z wykrotem wielkości pięści między piersiami. Giichi przyspieszyło i zaszło mu drogę. Wstrzymało oddech, gdy obaj się zatrzymali.

Stali tak chwilę, mierząc się wzrokiem, on – okiem jakby… nieufnym. Nieokiełznanym, niewytresowanym wciąż. Kraina Wiecznej Nocy wydawała się zatrzymać wraz z nimi, choć czas nigdy specjalnie tu nie pędził. To było dziwne. Giichi czuło się dziwnie, jednak zapewne tak samo czuł się i on.

– Ty się… boisz? – zapytało, szczerze zaskoczone.  Po chwili wyciągnęło powoli dłoń. – Nie jesteś już byle pustym, nie musisz się bać. Dlaczego nie stłuczesz tej maski?

Giichi wpierw nie rozpoznało swego głosu. Tak długo milczało w samotni, że ton wydawał się za wysoki, zbyt drażniący słuch. Tymczasem obcy pokręcił nań głową, wciąż szczelnie zamkniętą w czaszce, z której wystawały tylko dwa długie, cienkie rogi. Znalazły się też wyrwy na oczy, lecz na usta takowych zabrakło.

Obcy nie mówił.

Giichi zrobiło jeszcze mały krok. Ostrożnie i delikatnie wysunęło dłoń bliżej, prawie pomuskało palcami policzek; obcy odsunął się szybko. Odwrócił się. Uciekł.

I tyle widziało go wtedy Giichi.

Miało jednak pewność, że nie był to ostatni raz.

 

***

 

Do niej należało zamiatanie, do niego – układanie rzeczy na półkach pod czujnym okiem Tsukabishiego. Urahara w tym czasie nie robił nic, a przynajmniej tak to mogło wyglądać – siedział na parkiecie pod ścianą, a oczy przysłaniał mu kapelusz.

„Od kapitana do sklepikarza” – taki mogłaby mieć tytuł. Czy gdyby ktoś ją wydał i dotarłaby do Społeczności, uwierzyliby, że to Aizen? Że nie ja, nie ona, nie Tessai-san czy Hirako… Yamamoto-san i Rado Czterdziestu Sześciu, nie popisaliście się tym wyrokiem. Jeśli będziecie wciąż tak głusi i ślepi, Społeczność upadnie jeszcze w tym ćwierćwieczu.

Zgarbił się i mocniej nasunął kapelusz na oczy.

Jaki będzie twój kolejny ruch, Aizen-sama? Kogo następnego się pozbędziesz? Kogo usuniesz na Ziemię? Kogo jeszcze zrzucisz ze szczebelka, z… – zasępił się i parsknął, zwracając na siebie uwagę – tronu?

Nagle wstał i wpadł prosto na młodego Jintę. Chłopiec aż podskoczył i upuścił puszkę z lizakami; rozsypały się, a jeden wylądował tuż pod Uraharą. Kisuke natychmiast zgarnął go z podłogi.

– Ej! – krzyknął Jinta. Nadął policzki, by nabrać siły. – Patrz, jak łazisz czasem!

Urahara poczochrał mu włosy i minął go bez słowa. Podszedł do Tsukabishiego, który właśnie darł na części kolejny pusty karton. Przerwał, gdy usłyszał:

– Potrzebujemy łącznika.

– Do Społeczności Dusz? – zapytał cicho, delikatnie się schylając.

Gdy Kisuke poprawił kapelusz, Tessai pierwszy raz zobaczył w tych zielonych oczach aż taką stateczność.

– Do Hueco Mundo, przyjacielu.

 


[źródełko] [najedź, by pokolorować]

CDN
________________________________________________
*Jōmon Sugi to największe i najstarsze drzewo w Japonii

2 komentarze

  1. "Lata minęły[przecinek] odkąd nie było już zwykłym Pustym"

    Prawie w ogóle nie pamiętam postaci, bo oglądałam Bleacha wieki temu i tylko część odcinków (nie mogłam, jak ratowali Rukię przez 50 odcinków, ominęłam 10 odcinków, a oni nadal ją ratowali xD). Ale będę czytać, o.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to Uraharę i Yoruichi powinnaś kojarzyć, reszty nie znasz na pewno, bo Espada to dopiero odcinek 113 i wzwyż. Możesz sobie spróbować odświeżyć temat 206-212, jeśli nie szkoda ci czasu i nerwów na słabą kreskę, by czytać tru ficzka bez planu.
      A wiesz, co się dzieje, jak się pisze bez planu.

      Reklamacji za zmarnowany czas nie uwzględniam!

      Usuń

© Sleepwalker | Wioska Szablonów | X | X